To, że rząd będzie szukał finansowania nowych obietnic wyborczych w uszczelnieniu systemu podatkowego dla wszystkich, było oczywiste. Zaskoczyło, że premier Mateusz Morawiecki jako źródło wskazał też nowy podatek cyfrowy (digital tax), którego w Polsce jeszcze nie ma i wiele wskazuje, że długo może nie być. Nie można też wykluczyć, że nie pojawi się wcale.
Wśród krajów członkowskich Unii zdania są mocno podzielone i nie ma zielonego światła, aby nowa danina powstała jako szeroko zakrojona inicjatywa na poziomie całej wspólnoty. Taki jest efekt wtorkowego spotkania ministrów finansów UE w Brukseli. Rumuński minister Eugen Teodorovici, którego kraj sprawuje właśnie prezydencję w Unii, przekazał podczas publicznej części spotkania, że pomimo miesięcy rozmów nie ma zgody w sprawie podatku.
Ministrowie skupią się na próbie wypracowania wspólnego stanowiska w sprawie reformy opodatkowania cyfrowego na poziomie globalnym – poinformował szef rumuńskiego resortu finansów. To znaczy, że platformą do dalszej dyskusji będzie OECD, a w Unii jest oczekiwanie, że uda się dojść do porozumienia w przyszłym roku. – UE powróci do debaty na temat opodatkowania w ramach Wspólnoty, jeśli planowane na forum OECD reformy będą się opóźniały – zastrzegł Teodorovici.
Od początku unijnej dyskusji największymi oponentami digital tax były Irlandia, Szwecja oraz Finlandia. Polska chce, ale bez pośpiechu.
Reklama
Mateusz Morawiecki, wskazując, gdzie rząd będzie szukał miliardów na pokrycie wyborczego rachunku, założył, że 1 mld zł będzie pochodził z opodatkowania cyfrowych gigantów. Chodzi o czwórkę największych firm z tej branży na świecie nazywanych w skrócie GAFA (Google, Apple, Facebook, Amazon). Tyle że w Ministerstwie Finansów nikt nie wie, skąd wzięła się podana kwota. – Oczywiście zajmujemy się digital tax zarówno na forum UE, jak i OECD. Szacowana kwota nie pochodzi jednak z naszych wyliczeń – mówi nasz informator z resortu.
Reklama
Oficjalnie ministerstwo przekazało nam, że "efektywne opodatkowanie gospodarki cyfrowej ma kluczowe znaczenie dla polskiego rządu".
W MF obawy budzi wprowadzanie daniny bez wypracowania jednolitego rozwiązania unijnego. Formalnie przeszkód przed takim krokiem nie ma, a Komisja Europejska przygotowała nawet ramy, w jakich digital tax miałby się mieścić. Stawka powinna zamykać się w przedziale od 1 do 5 proc. (projekt dyrektywy wskazuje na 3 proc.), opodatkowany miałby być przychód przedsiębiorstwa. Danina uderzyłaby po kieszeni faktycznie tylko największych cyfrowych gigantów opodatkowaniem przychodów powyżej 750 mln euro w skali globalnej i powyżej 50 mln euro w całej UE. Komisja szacuje, że w całej wspólnocie udałoby się zebrać ok. 5 mld euro.
"Odnośnie do jednostronnych metod rozwiązania tego problemu, MF analizuje przepisy istniejące, jak i proponowane w innych krajach. Nadal uczestniczymy jednak w pracach na poziomie unijnym, starając się wypracować konsensus akceptowalny dla wszystkich państw członkowskich UE" – odpowiada nam resort finansów, który spytaliśmy, czy Polska, jeśli nie będzie unijnego porozumienia, zdecyduje się jednak wprowadzić nowy podatek.
Są kraje, które zanim się to stało, swoje wersje digital taxu przygotowały, a nawet uchwaliły. Zrobili to m.in. Włosi, ale tam pobór podatku jest zawieszony. Teraz temat przyspieszył we Francji, która od początku była największym orędownikiem daniny. Minister gospodarki i finansów Bruno Le Maire kilka dni temu zapowiedział, że francuska wersja podatku będzie miała stawkę 3 proc., obejmie przychody powyżej 750 mln euro na poziomie globalnym i co najmniej 25 mln euro we Francji.
Jeśli oba kryteria nie będą spełnione, podatek nie będzie pobierany – powiedział Le Maire. Ma go płacić ok. 30 przedsiębiorstw, a spodziewane dochody w skali roku to ok. 500 mln euro.
Także Brytyjczycy nie zamierzają zbyt długo czekać ze swoim podatkiem od usług cyfrowych. Tamtejszy minister finansów Philip Hammond zapowiedział, że brak porozumienia w OECD spowoduje, że od kwietnia 2020 r. takie firmy jak Google czy Facebook będą płaciły na Wyspach specjalną daninę, która w skali roku powinna dać ok. 400 mln funtów.
Francuska inicjatywa już spotkała się z krytycznymi opinia za oceanem. Gros firm, w które uderzy podatek, jest bowiem ze Stanów Zjednoczonych. Z pewnością próby wprowadzenia podatku u nas też nie pozostaną bez reakcji. Ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher udowodniła już w ostatnich miesiącach, że potrafi aktywnie i skutecznie zabiegać o interes amerykańskich koncernów działających w naszym kraju.
Trudno oczekiwać, że tym razem będzie inaczej. Polska ma jednak nieco inną pozycję niż Francja czy Wielka Brytania. Dlatego optymalnie byłoby poczekać, co zrobi OECD, a jeśli tam będzie obstrukcja, bo – jak wiemy – USA mówią podatkowi stanowcze "nie", to wówczas trzeba zastanowić się nad naszym rozwiązaniem. Na pewno 1 mld zł dochodu jest bardzo mało prawdopodobny, bo mówimy o opodatkowaniu usług cyfrowych: pośrednictwa i reklamowych. Poza tym, jeśli Francja czy Wielka Brytania zakładają dochody w wysokości 500 mln euro, to już widać, że u nas skala będzie zdecydowanie niższa – twierdzi nasz rozmówca z MF i zwraca uwagę, że najwcześniejszy możliwy termin wejścia w życie daniny to de facto druga połowa przyszłego roku.
Oczywiście decyzja, czy będziemy mieli digital tax, zapada na poziomie politycznym, a nie MF. Wadą podatku w roku wyborczym jest to, że jest łatwy do przerzucenia na odbiorców usług w internecie – dodaje.
Filip Majdowski, wicedyrektor departamentu systemu podatkowego w resorcie finansów, rok temu, kiedy trwała gorąca dyskusja o podatku cyfrowym, w wywiadzie dla DGP wskazywał, że nie da się precyzyjnie wskazać, ile wyniosą z niego dochody, bo opodatkowanie będzie dotyczyło szarego obszaru gospodarki. O szacunki pokusił się Warsaw Enterprise Institute. Wynika z nich, że będzie to od 370 do 470 mln zł rocznie.