Zmiana kursu polityki fiskalnej staje się faktem. Szef rządu poinformował, że ustawy o rozszerzeniu 500 plus, emeryturze plus i przewozach lokalnych mają być uchwalone do wyborów europejskich.
Podatkowe wejść w życie 1 października ‒ przed parlamentarnymi. Realizacja tych planów może oznaczać bardzo duży wzrost wydatków. Dlatego po kilku latach obniżania deficytu finansów publicznych w przyszłym roku czeka nas jego dynamiczny wzrost. Ekonomiści spierają się nie o to, czy on nastąpi, ale w jakiej będzie skali.
Agencja ratingowa Fitch, która pod koniec marca będzie rewidować ocenę wiarygodności kredytowej Polski, uważa, że dziura w finansach może sięgnąć 3 proc. PKB. A więc górnego pułapu, jaki dopuszcza UE.
Deficyt wzrośnie, jeśli rząd zrealizuje przedstawione propozycje zmian w podatkach i pomysły na nowe wydatki bez zapewnienia bezpiecznego finansowania. Obietnice na trwałe zwiększą wydatki ‒ jak choćby wypłata dodatku 500 plus na pierwsze dziecko ‒ i zmniejszą dochody, bo do tego sprowadza się plan wprowadzenia zerowej stawki PIT dla młodych pracujących i podwojenie kosztów uzyskania przychodów.
Ekonomiści potwierdzają rządowe wyliczenia, że całoroczny koszt to 30-40 mld zł, ale trudno jest ocenić informacje, z czego będzie pokryty. Miliardy znaleziono tradycyjnie już w uszczelnieniu VAT, CIT, FUS i NFZ, ale ekstra środki mają też przynieść informatyzacja administracji publicznej i podatek dla cyfrowych gigantów.
Jeśli nie dojdzie do silnego spowolnienia wzrostu PKB w 2020 r., może się udać to sfinansować bez dodatkowych danin. Ale to oznacza, że w niektórych obszarach nie będzie zwiększenia wydatków ‒ uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Rząd PiS robił to już w poprzednich latach: zwiększał wydatki, ale równocześnie strukturalnie powiększał wpływy do państwowej kasy, walcząc z nadużyciami w VAT. Dowód to wyraźne zmniejszenie luki podatkowej.
Według Fundacji CASE wyniosła ona w ubiegłym roku 7,2 proc. potencjalnych wpływów i tym samym Polska znalazła się na poziomie Finlandii czy Austrii.
Ta sama Fundacja CASE podkreśla, że miejsca, by z VAT-u wyciskać kolejne miliardy, zostało bardzo mało. A to stawia pod dużym znakiem zapytania bezpieczne finansowanie nowego programu PiS. Bo dla niego nie ma mapy drogowej.
Styczniowe 6,6 mld zł w budżecie na plusie ma być wyjątkiem. W kolejnych miesiącach – z wyłączeniem czerwca lub lipca, gdy zysk do państwowej kasy ma wpłacić NBP – w państwowych rachunkach ma być już minus. Nie ma już oszczędności na dotacji do FUS i trudniej będzie o pozytywną niespodziankę w dochodach.
Przyszły rok ma być jeszcze trudniejszy. Z naszych informacji wynika, że przed ryzykiem złamania unijnego kryterium konwergencji – czyli przed wzrostem deficytu finansów do 3 proc. PKB już za rok – ostrzegała ostatnio swoich kolegów z rządu minister finansów Teresa Czerwińska. Miało to zostać przyjęte z rezerwą. Szefowej MF nie było na wczorajszej prezentacji mapy drogowej dla tzw. piątki Kaczyńskiego, zastępował ją wiceminister Leszek Skiba.
Już wcześniej przedstawiciele MF z rezerwą wypowiadali się na temat finansowania obietnic i tego, jak to zniosą finanse publiczne. Podkreślano, że przygotowanie i wdrożenie obiecanych rozwiązań wymaga szczegółowego przeglądu tak strony przychodowej, jak i wydatkowej ustawy budżetowej. Że ich finansowanie nie powinno nadwyrężać kryterium deficytu, bo jego przekroczenie oznacza konieczność cięcia wydatków.
Premier Mateusz Morawiecki ryzyka przekroczenia przez deficyt poziomu 3 proc. PKB w 2020 r. nie widzi, co powiedział wczoraj dziennikarzom. – Utrzymamy się na pewno w ryzach wymogów unijnych i będziemy wykonywali wszystkie zalecenia. Nie ma obaw, że twarde kryteria konwergencji zostaną przekroczone – mówił.
Ale obawy są, choć oficjalnie nikt z rządu ich nie wygłasza. Robią to analitycy, w tym ci pracujący dla agencji ratingowych. W poniedziałek Fitch Ratings opublikowała raport, w którym stwierdza, że wdrożenie piątki Kaczyńskiego to ryzyko wzrostu deficytu do 3 proc. PKB, bo spowolnienie gospodarcze wyhamuje wzrost dochodów budżetowych. Agencja może podjąć negatywne działania względem ratingu Polski, jeśli pojawią się oznaki, że osłabione zostanie znaczenie unijnego kryterium deficytu lub w średnim terminie nie dojdzie do stabilizacji długu publicznego w relacji do PKB. I jeśli rządzący zaryzykują przekroczenie progu 3 proc., może nam grozić obniżenie wiarygodności kredytowej.
Krytycy drastycznego zwiększenia transferów socjalnych podkreślają, że przestrzeń do zwiększania ściągalności podatków jest coraz mniejsza. Przynajmniej w VAT. Wczoraj Fundacja CASE przedstawiła szacunki dotyczące luki w VAT za 2018 r.: spadła ona do 7,2 proc. potencjalnych wpływów z 13,7 proc. rok wcześniej. – Co pokazuje, że potencjał do dalszego zwiększania dochodów z VAT dzięki poprawie ściągalności jest ograniczony – uważa Grzegorz Poniatowski, dyrektor naukowy do spraw polityki fiskalnej w CASE i kierownik zespołu przygotowującego raport o luce w VAT na zlecenie KE.
Ostrzeżenia płynące z MF mają też drugie dno: resort stara się rozbroić tykającą bombę roszczeń płacowych. Już od zeszłego roku rosły apetyty różnych grup. Gaszono je niewielkimi ustępstwami czy strategią przeczekania. Rząd wysyłał sygnały, że spełnienie całości postulatów jest nierealne, gdyż naraziłoby na szwank finanse państwa. Prezentacja piątki nowych obietnic – za ok. 40 mld zł – podgrzała atmosferę. Stąd protest nauczycieli. – Jak ktoś nam mówi, że jest tak super, to ja się pytam, do kiedy nam tego wystarczy. Zdajemy sobie sprawę, że jeśli zapowiedziane wydatki odcisną piętno na naszej gospodarce, to nie ma pewności, że za rok czy dwa nasz protest i żądania podwyżek przyniosą rezultat, bo nas może być na to nie stać – mówi Sławomir Broniarz, lider ZNP. Kalkulacja, że wdrożenie obietnic zepchnie na dalszy plan podwyżki w szeroko pojętej budżetówce, może wzmóc determinację do dobijania się o swoje. Może to sprowokować protesty jesienią. Jeśli politycznie sytuacja będzie podbramkowa, rząd może zdecydować się na kolejne obietnice, co zwiększy kłopoty w finansach.
Wzrost deficytu w okolice 3 proc. PKB przy przewidywanej dobrej koniunkturze w 2020 r. nie tylko byłby złym sygnałem dla rynków, ale też narazi nas na problemy z utrzymaniem stabilności finansowej. Rząd przewiduje, że przyszłoroczny wzrost PKB wyniesie 3,7 proc. Mniej optymistyczny jest NBP, który przewiduje dynamikę na poziomie 3,4 proc. To oznacza spowolnienie, ale nadal solidne tempo rozwoju. Zbliżając się zaś – przy relatywnie dobrej koniunkturze – do unijnych limitów deficytu, rządzący ryzykują brak amunicji do stymulowania gospodarki, gdyby sytuacja okazała się gorsza. Wzrost deficytu poniżej 3 proc. naraża nas zaś na otwarcie unijnej procedury nadmiernego deficytu. Sprowadza się ona do konieczności zaciśnięcia pasa w finansach państwa albo poszukania nowych źródeł dochodów, np. w wyższych podatkach. Oba rozwiązania w obliczu spowolnienia mogą być bardzo dotkliwe.