Rzadko kiedy rząd, ekonomiści, bank centralny i poważne zagraniczne instytucje finansowe mówią jednym głosem. Ale w przypadku prognoz dotyczących tegorocznego wzrostu PKB wyjątkowo są ze sobą zgodnie – wyniesie on minimum 4 proc., a jednym z jego głównym motorów napędowych ma być wzrost konsumpcji.
To, że Polacy chętnie chodzą na zakupy bez względu na sygnały płynące z gospodarki, pokazał już kryzys w latach 2003 – 2004 r., gdy bezrobocie przekroczyło u nas 20 proc. – konsumpcja poszybowała wtedy w górę o 20 proc. – Także w tym i w przyszłym roku konsumpcja będzie jednym z głównych motorów wzrostu – uważa Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao SA. Dodaje, że sprzyjać temu będzie poprawa sytuacji na rynku pracy.
Zdaniem ekonomistów, z którymi rozmawiał „DGP”, w drugiej połowie tego roku bezrobocie spadnie do poziomu 10 proc., a wynagrodzenia w całym roku wzrosną nawet o 7 proc. Do tego przewidują oni prawie 9-proc. wzrost inwestycji. W ich przypadku głównym motorem nadal ma być piłkarskie Euro 2012. Właśnie na ten rok przypadnie ich szczyt i z automatu inwestycje publiczne powinny napędzić także inwestycje prywatne. Ekonomiści liczą na to, że ruszą one już w III, a najpóźniej w IV kwartale 2011 roku. – Już widzimy segmenty, w których wykorzystane zostały bieżące moce produkcyjne. To przedsiębiorstwa związane z przemysłem metalowym, samochodowym czy maszynowym. One już muszą inwestować, a wkrótce dołączą do nich kolejne sektory – uważa Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku.
O ile eksperci nie widzą zagrożeń, które mogłyby wyhamować tegoroczne tempo wzrostu PKB, to już co do przyszłego roku, inaczej niż rząd, nie są takimi optymistami. Ich obawy podzielić można na te związane z czynnikami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Wśród tych pierwszych największy niepokój budzi ewentualne zacieśnianie polityki fiskalnej rządu.
Reklama
"Nie możemy wykluczyć, że po wyborach rząd dojdzie do wniosku, że konieczna jest kolejna podwyżka podatków, bądź obetnie wydatki na inwestycje" - mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego. Ograniczenie inwestycji publicznych przełożyłoby się na spadek zamówień dla sektora prywatnego. Z kolei zwiększenie obciążeń fiskalnych może wyhamować wzrost konsumpcji. Jeżeli na to wszystko nałoży się efekt tegorocznych podwyżek stóp procentowych, to jednocześnie wzrosną koszty kredytów dla przedsiębiorstw.
Reklama
"W konsekwencji inwestycje sektora prywatnego mogą zostać drastycznie ograniczone" - mówi Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING BSK. Dlatego uważa, że PKB w 2012 r. wyniesie 3,6 proc., i jest to najniższa prognoza z zebranych przez „DGP”. Negatywny wpływ na naszą gospodarkę w przyszłym roku mogą mieć także wydarzenia w Europie i na całym świecie. Inwestycje polskich przedsiębiorstw może na przykład osłabić dalszy wzrost cen surowców na rynkach globalnych. Eksperci obawiają się także sytuacji w otoczeniu Polski, przede wszystkim w Niemczech.
"W całej strefie euro może dojść do spowolnienia wzrostu spowodowanego m.in. zapowiadanymi przez EBC podwyżkami stóp procentowych" - mówi Mateusz Szczurek. "Obawiamy się również kolejnej odsłony kryzysu w Grecji, Portugalii, Irlandii, a przede wszystkim Hiszpanii. Potencjalne problemy tych państw mogą osłabić złotego i zwiększyć rentowność polskich obligacji" - dodaje Piotr Kalisz z Citi Handlowego.
Ale nawet jeżeli ominął nas wszystkie te zagrożenia, wzrost będzie daleki od ideału. Jak zgodnie przyznają ekonomiści, abyśmy zaczęli pod względem poziomu życia, pensji czy inwestycji szybko doganiać państwa Europy Zachodniej, nasz PKB musiałby rosnąć w tempie 6 – 7 proc. rocznie. A o takim wyniku możemy na razie wyłącznie marzyć.