O 30 proc. spadła liczba osób odpisujących od podatków darowizny. Wystarczyły drobna zmiana przepisów i gorliwość urzędników, żeby 8 tys. Polaków, którzy do niedawna czuli wewnętrzną potrzebę wspierania Kościoła, straciło cały zapał. Ciekawe, że łączna suma wpłat na rzecz Kościoła w 2009 r. wzrosła. Niewiele, ale jednak – o 3 proc. (4 mln zł). Dysproporcja jest zaskakująca.

Reklama

Jeszcze dwa lata temu Polacy chętnie korzystali z możliwości odliczenia darowizn na działalność charytatywno-opiekuńczą Kościoła. Pozwalało to w szybki i prosty sposób uciec przed wysokimi podatkami. Dlatego gdy kilka lat temu NSA potwierdził, że darowizny można odliczać bez limitu i bez spełnienia jakichś specjalnych warunków, w resorcie finansów zawrzało. Zwłaszcza że parafie rutynowo wystawiały potwierdzenia darowizny na żądane przez podatników kwoty za 10 proc. wynagrodzenia. Zadowoleni byli i podatnik, i parafia. Darowiznę można było wyliczyć tak, by pokryła i podatek, i to, co rzeczywiście otrzymywał ksiądz.

Aby proceder ukrócić, fiskus w 2006 r. wprowadził obowiązek przekazywania darowizn tylko za pośrednictwem rachunków bankowych. Liczba darczyńców spadła niemal o połowę. Szybko jednak nauczyliśmy się ten warunek omijać. Pieniądze wpłacone na konto po potrąceniu prowizji wracały w gotówce do darczyńcy.

Fiskus zaczął z całą bezwzględnością egzekwować od podatników sprawozdania z wykorzystanych przez parafię pieniędzy. Nie będzie rozliczenia parafii z przekazanych funduszy – nie będzie odliczenia. Skończyło się dobroczynne lawirowanie. Jak wskazują najnowsze statystyki, zainteresowanie odliczaniem nielimitowanych darowizn spada. Przybywa natomiast osób odpisujących znaczące, w pełni legalne darowizny, co jest zgodne z intencjami ustawodawcy: ulga podatkowa ma zachęcać do działań charytatywnych, a nie korumpować wiernych i pojedynczych proboszczów.