Pojawiające się informacje to wynik patowej sytuacji, jaka panuje w rozmowach między Orlenem a litewskimi władzami w sprawie przejęcia przez spółkę kontroli nad naftoportem w Kłajpedzie. Orlen, który wydał do tej pory na inwestycje w Możejki ponad 3,5 mld dolarów, chce mieć kontrolę nad portem, by wybudować tam rurociągi sprowadzające ropę i transportujące z powrotem wyprodukowane paliwa. "Strona litewska doskonale rozumie, że to rozwiązanie byłoby dobre dla wszystkich. Tak naprawdę nie wiemy, w czym jest problem. A nie możemy czekać wiecznie. Nasi akcjonariusze, co naturalne, oczekują poprawy opłacalności tej inwestycji" - mówi prezes PKN Orlen Jacek Krawiec.

Reklama

Możejki jak kula u nogi

Czy to oznacza, że sprzedaż jest jednak brana pod uwagę? Możejki stały się dla Orlenu bardzo kosztowną inwestycją i to one ciągną w dół wyniki koncernu. "Naszym obowiązkiem jako zarządu jest poszukanie wszystkich możliwych ścieżek polepszenia rentowności. Nie za bardzo mogę o tym mówić. Jedna z nich jest oczywista, a jest to doprowadzenie do stanu sprzed wyłączenia rury. Czyli... włączenie rury" - mówi nam prezes Jacek Krawiec. Chodzi o wznowienie dostaw surowca rosyjskim rurociągiem Przyjaźń, które Rosjanie przerwali, tłumacząc się kłopotami technologicznymi.

To brane jest pod uwagę jako alternatywa dostaw z Kłajpedy. PKN Orlen ma wsparcie naszych władz w rozmowach z Litwinami. "Żadna spółka, zwłaszcza giełdowa, nie będzie w nieskończoność dokładać pieniędzy na działanie rafinerii. Musi nastąpić polepszenie sytuacji ze strony rządu litewskiego i spółki, która zarządza Kłajpedą" - mówi wiceszef resortu skarbu Mikołaj Budzanowski. Jednocześnie wiceminister energicznie zaprzecza, że prowadzone są jakiekolwiek rozmowy ze stroną rosyjską.

Reklama

Tylko Rosjanie chcą rafinerii

Nasi analitycy traktują zamieszanie wokół rzekomej sprzedaży Możejek jako grę negocjacyjną w sprawie Kłajpedy. Ich zdaniem sprzedaż litewskiej rafinerii rosyjskiej firmie politycznie byłaby nie do przełknięcia. "To by wywołało prawdziwe trzęsienie ziemi, to byłoby przyznanie się do klęski" - tak o sprzedaży litewskiej rafinerii mówi Andrzej Szczęśniak, ekspert od spraw paliw płynnych. Jego zdaniem taka transakcja byłaby jednak przede wszystkim nie opłacalna. "Tak naprawdę w tej chwili musielibyśmy to sprzedać za psie pieniądze. Po pierwsze mamy do czynienia z dekoniunkturą, rafinerie są przecież zamykane. Po drugie tak naprawdę poza Rosjanami nie ma na to innych chętnych" - tłumaczy Szczęśniak. Dlatego maksymalna cena, za jaką w tej chwili można by sprzedać Możejki, to nie więcej niż kilkaset milionów dolarów. W 2006 roku Orlen za akcje rafinerii zapłacił Jukosowi prawie 2,5 mld dol.