Espreso tv cytuje wpis Heraszczenko zamieszczony na portalu Facebook. "Trudno sobie wyobrazić podobną prośbę ze strony prezydentów Juszczenki czy Poroszenki. Gdyby taka padła, mogę sobie wyobrazić reakcję dziennikarzy. Napisaliby o tym i rozwaliliby administrację na drobne kawałki. Nosiliby koszulki z napisem "Nie będziemy milczeć". Krzyczeliby o tym w każdym artykule" - napisała deputowana.

Reklama

Dziennikarka dodała też, że za prezydentury Petra Poroszenki, gdy na Donbasie trwała już wojna, a Ukraina podobnie jak dziś była krytycznie zależna od zachodniej pomocy, nikt nie myślał o kneblowaniu mediów, a śledztwa były transmitowane w mediach, np. w portalu Suspilne. Korupcja, podobnie jak dziś, kwitła w najlepsze - podkreśla Heraszczenko.

Smucę się z powodu poziomu dzisiejszych dziennikarzy, których bez strachu można poprosić o coś takiego - pisze deputowana dodając, że jeżeli taka prośba pada na zamkniętym spotkaniu, to proszący wie, że dziennikarze to "przełkną".

Heraszczenko rozważa też możliwe powody takiego zachowania dziennikarzy - być może boją się, że dostaną wezwanie do sądu, albo ich redakcja zostanie zamknięta i pozbawiona dostępu do telemaratonu (wspólna inicjatywa wielu często przeciwnych sobie ukraińskich mediów, w ramach której na ogólnodostępnym państwowym kanale nadawane są wspólne programy - PAP). - Może boją się utraty państwowych dotacji? - zastanawia się deputowana.

Nie dziwię się jednak - wyznaje dalej parlamentarzystka. - Przecież wcześniej deputowani prosili media by nie pisały o (...) braku przejrzystości w pracach parlamentu. Dlatego cenzura polityczna zastąpiła cenzurę wojskową, która jest uzasadniona w czasach wojny - podsumowuje.