W kontekście historycznym? Żadna przesada. Państwo to w zasadzie instytucja będąca rezultatem transformacji przestępczości przypadkowej w zorganizowaną. Jeśli powtórzyć za Mancurem Olsonem, państwo powstaje wtedy, gdy „wędrujący bandyci” dochodzą do wniosku, że lepiej przyjąć osiadły tryb życia i nie grabić swoich ofiar do cna, tylko po trochu, bo to daje im większą stabilność. Nawiasem mówiąc, dla tych ofiar też jest to w zasadzie lepsze. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, bandyci nie chcą ich już pozbawić wszystkiego, a po drugie, oferują im ochronę przed innymi bandytami.
Tak, choć oczywiście dzisiaj państwa zwykle nie są już mafijne, a przynajmniej się ich tak nie postrzega, ale wciąż można je definiować tak jak u ich zarania: są to organizacje z silną elitą, która ma władzę nad tym, co dzieje się w społeczeństwie, i jest w stanie je opodatkować.
Tak, ale sama rewolucja neolityczna nie wystarczyła. Badania, które przeprowadziłem z Joramem Maysharem i Luigim Pascalim, pokazują, że dotychczasowe teorie powstania państwa nie były w stu procentach trafne. Sprowadzały bowiem wszystko do nadwyżki produkcyjnej. Oto człowiek przyjął osiadły, rolniczy tryb życia i zaczął produkować nadwyżkę, której nie było w społeczeństwie zbieracko-łowieckim (twierdzi tak np. James C. Scott - red.). Dostrzegli to bandyci i zaczęli ją odbierać rolnikom w formie, powiedzmy, podatków. Tak miały powstać hierarchie w stylu plemiennym, a potem państwo. Tego rodzaju myślenie o genezie państwa u ekonomistów było obecne od czasów Adama Smitha i Thomasa Malthusa. Tylko czy naprawdę chodziło o nadwyżkę? Według nas nie. Chodziło o coś bardziej podstawowego: o to, że ktoś coś ma i przechowuje, czyli o samą zdolność do magazynowania. Jeśli w danym regionie uprawiało się jakieś rodzaje pszenicy, to jako że są to rośliny sezonowe, ziarno trzeba było jakoś przechowywać, nawet jeśli nie wytwarzało się nadwyżki ponad własne potrzeby, którą można by np. sprzedać komuś innemu. I wtedy właśnie pojawiali się poborcy podatkowi.