Dr Jakub Ryzenko jest specjalistą w zakresie polityki kosmicznej, współpracy międzynarodowej w działalności kosmicznej oraz wykorzystania technik satelitarnych i dronów w obszarze bezpieczeństwa. Pełnił m.in. funkcje szefa Polskiego Biura ds. Przestrzeni Kosmicznej oraz doradcy Ministerstwa Gospodarki w obszarze polityki kosmicznej. Obecnie jest szefem Centrum Informacji Kryzysowej Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie.

Reklama

PAP: Szef NASA, Bill Nelson powiedział niedawno, że USA ściga się z Chinami w kosmosie, także jeśli chodzi o podbój Księżyca. Czy Chiny mają szansę w takiej konkurencji?

Dr Jakub Ryzenko: Zależy, o jakim przedziale czasowym mówimy. Myślę, że w przypadku Księżyca jednak nie mają wielu szans, choć może to nie być przesądzone. Więcej możliwości mogą mieć w dłuższej perspektywie, np. w wyścigu na Marsa. Chiny niezwykle intensywnie teraz rozwijają swój sektor kosmiczny - podobnie jak USA za czasów prezydenta Kennedy’ego. W ciągu ostatnich dwóch - trzech dekad wykonały ogromny skok, korzystając w dużej mierze z doświadczeń radzieckich i rosyjskich, ale także amerykańskich. Chiny mówią już o lądowaniu na Księżycu w stylu programu Apollo, które miałoby nastąpić przed końcem dekady. Chiński program kosmiczny rozwija się zgodnie z założeniami czasowymi i w zgodzie z dużo wcześniej zadeklarowanymi celami. Nie podlega dyskusji, że jest prowadzony w sposób mądry, skoncentrowany, z doskonałą strategią wykorzystania doświadczenia innych kosmicznych graczy. Dzięki temu mogły np. w jednym etapie zrealizować kilka celów, które wcześniej wymagały serii odrębnych działań.

PAP: Nie ma drugiej strony medalu?

Wydaje się, że chiński program kosmiczny, podobnie jak dawniej amerykański, ma charakter rządowy i scentralizowany. Zależy więc głównie od państwowych agencji. To państwo buduje w nim jakiś system, na przykład rakietę czy kapsułę, najwyżej z pomocą prywatnych firm.

Natomiast na Zachodzie od jakichś 15 lat jest inaczej - różnego rodzaju kompetencje w dużej mierze przejęły prywatne przedsiębiorstwa. Na przykład NASA korzysta już z gotowych usług transportu na orbitę organizowanych przez SpaceX, zamiast zlecać budowę kapsuły za każdym razem. Podobnie będzie z niektórymi aspektami działania planowanej, orbitującej wokół Księżyca stacji Gateway. Z kolei na przykład system łączności dla prowadzenia działań na powierzchni Księżyca prawdopodobnie będzie całkowicie zakontraktowany u prywatnego wykonawcy, który zbuduje pełną infrastrukturę, łącznie z księżycowymi satelitami. Podobnie może być z amerykańskimi lądownikami księżycowymi. Powstaje więc kapitalistyczny ekosystem. Jeśli okaże się, że można w jego obszarze wyjść poza działalność finansowaną przez rządy i czerpać zyski, można liczyć na ogromną dynamikę rozwoju. Jak się wydaje, po stronie chińskiej obecnie takiego podejścia nie ma. Zasady działania kapitalizmu mogą więc dawać przewagę USA.

Reklama

PAP: Szef NASA zwrócił m.in. uwagę na księżycowe surowce, mówiąc, że pod pozorem badań naukowych Chiny mogą chcieć po nie sięgnąć. Jednak USA i inne kraje także mówią o wykorzystaniu tych surowców. Kiedy będą one mogły nabrać realnego znaczenia?

Dzisiaj chyba jeszcze nikt nie jest w stanie wskazać biznesowego uzasadnienia, że wydobycie jakiegoś surowca faktycznie byłoby korzystne oraz wykazać, że Księżyc jest rzeczywiście do tego celu optymalny. Bardziej opłacalne może być np. wykorzystanie asteroid bogatych chociażby w metale rzadkie. Na pewno jednak walka o surowce może być elementem rywalizacji. Za dwie-trzy dekady ich wydobycie może stać się częścią globalnej gospodarki. Szef NASA mógł mieć na myśli to, że Chiny mogą chcieć podważyć pewną logikę prawa międzynarodowego, zgodnie z którą nie rozciągamy państwowej suwerenności na ciała niebieskie. Mają one pozostać dobrem wspólnym.

PAP: Księżyc jest duży, ale zapewne nie wszędzie można będzie go eksploatować, przynajmniej na początku...

Warto powiedzieć, że większość planowanych działań ma być prowadzona na niewielkim obszarze, w okolicach południowego bieguna Księżyca, gdzie, jak się podejrzewa, występuje woda. To także korzystna lokalizacja z wielu innych, różnych przyczyn, np. jeśli chodzi o wykorzystanie orbitującej wokół Księżyca stacji. Można sobie wyobrazić, że jakiś podmiot czy państwo zajmie pewien obszar i stwierdzi, że to jego własność. W praktyce jednak takie roszczenia nie będą uznawane przez innych graczy.

PAP: Z pewnością jednak w kosmosie warto sobie przede wszystkim pomagać, prawda?

USA wyraźnie to akcentują i nawołują do otwartej gry - tak, aby możliwa była współpraca przynajmniej w niebezpiecznych sytuacjach, na przykład w obliczu zagrożenia ludzkiego życia. Proponują przy tym m.in. współpracę w zakresie łączności czy standardów śluz. Trzeba przy tym pamiętać, że w USA Chiny są objęte zakazem bezpośredniej współpracy, jeśli chodzi o przemysł kosmiczny. To dlatego, że jak się podejrzewa, wcześniejsze tego typu działania mogły być formą chińskiego szpiegostwa przemysłowego i przyczyniły się do przejmowania know how.

PAP: Jednak konkurencja jest zwykle dobra - popycha do rozwoju i podnoszenia jakości. Czy wyścig na Księżyc może mieć w tym sensie dobre strony?

USA i Luksemburg wprowadziły już reżim prawny regulujący eksploatację kosmicznych surowców przez komercyjne podmioty. Nie mogą one stać się właścicielami księżycowych działek, ale za to ich własnością staje się to, co na tych działkach wydobędą. Obecnie to raczej myślenie wyprzedzające, jednak takie regulacje mogą stanowić fundament dla inwestowania w eksploatację Księżyca.

PAP: Czy jednak ekonomiczny i technologiczny wyścig może tak eskalować, że należy obawiać się militaryzacji Księżyca?

Według międzynarodowego prawa Księżyc ma być nie tylko "zneutralizowany", ale także zdemilitaryzowany. Nie tylko nie mogą być na nim prowadzone działania militarne, ale - z pewnymi szczególnymi wyłączeniami - nie mogą być tam także rozmieszczane instalacje ani personel wojskowy. Przypomina to trochę prawo odnośnie Antarktydy. Jednocześnie trzeba pamiętać, że cały czas mamy do czynienia z intensywnym wyścigiem zbrojeń w przestrzeni. Dziś wykorzystanie satelitów to krytyczny czynnik dla prowadzenia działań zbrojnych na Ziemi. Widać to było choćby na nagłośnionym przykładzie urządzeń Starlink wspierających Ukrainę, a to tylko czubek góry lodowej. Choć militaryzacja przestrzeni kosmicznej wokół Ziemi będzie trwała, to mam nadzieję, że na Księżycu niekoniecznie będzie się to działo.

PAP: Czy biorąc to wszystko pod uwagę, sądzi Pan, że ekspansja ludzkości w przestrzeń pomoże się ludziom zjednoczyć, czy raczej przeniesiemy tam swoje konflikty?

Niestety, mimo iż kosmos to nowy ocean, po którym dopiero zaczynamy żeglugę, to natura interesów państw pozostaje niezmieniona. Podczas eksploracji i ekspansji zawsze mamy do czynienia z geostrategiczną rywalizacją - nieważne, czy na lądzie, ocenach czy obszarach arktycznych. Na obecną chwilę wydaje się, że w kosmosie będziemy mieli okazję obserwować to samo zjawisko. Być może będzie ono miało charakter bardziej uładzony, uregulowany, mniej dziki. Mam na myśli np. utrzymanie zasady nieprzenoszenia suwerenności państwowej na ciała niebieskie.

Z drugiej strony, w dłuższej perspektywie może powtórzyć się historia znana z Ziemi. Z czasem osady na innych ciałach, najpierw na Księżycu czy orbicie okołoziemskiej mogą zacząć stawać się coraz bardziej autonomiczne, aż w końcu zażądają prawa do decydowania o swoim losie, jak to dawniej robiły państwa kolonialne. Myślę, że to jednak mogłoby nastąpić najwcześniej w latach 50., 60. tego wieku.

PAP: A teraz?

W tej chwili zasoby na atrakcyjnym dla eksploracji południowym biegunie Księżyca są ograniczone, podobnie jak liczba łatwo dostępnych cennych asteroid. To daje powody do rywalizacji. Miejmy nadzieję, że będzie ona miała charakter działań komercyjnych, a nie konfliktu.

Marek Matacz