Podczas protestów, które trwają od połowy września, tłum skanduje "Śmierć dyktatorowi!", co odnosi się do najwyższego duchowego i politycznego przywódcy Iranu ajatollaha Alego Chameneia. Takie same okrzyki wznoszono podczas demonstracji, które przerodziły się w irańską rewolucję i obaliły szacha Rezę Pahlawiego - przypomina brytyjski tygodnik.
Protesty zdarzały się w Iranie mniej więcej co dekadę, ale ta fala jest inna - ocenia. Demonstranci nie domagają się już subwencji państwowych czy reformy systemu, lecz chcą obalić teokrację. Gniew ogarnął różne grupy etniczne i religijne, wykroczył poza klasę średnią, a demonstracje trwają dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo kilkuset ofiar śmiertelnych zamieszek i aresztowania ponad 12 tys. demonstrantów siły bezpieczeństwa nie zdołały zdusić rewolty. "Nie jesteśmy już ruchem. Jesteśmy rewolucją" - mówi jeden z protestujących na Uniwersytecie w Teheranie. I po raz pierwszy na Bliskim Wschodzie na czele protestów stoją kobiety - podkreśla "Economist".
Wielkie demonstracje w świętych miastach
Kobiety mają dość muzułmańskich duchownych kontrolujących ich życie, tego, że nadal muszą być pod opieką mężczyzny, by podróżować między prowincjami kraju lub zatrzymać się w hotelu, a jeśli nie mają męskich krewnych, mogą zostać wydane za mąż przez lokalnego mułłę - wylicza tygodnik. Ruch kontestacji, który teoretycznie powinien oburzać tych Irańczyków, którzy są bardzo religijni, zyskał poparcie niektórych z nich. Nawet oni są oburzeni korupcją duchownych czy przemocą systemu lub mają dość synów ajatollahów jeżdżących Ferrari lub Porsche. Do wielkich demonstracji doszło więc także w świętych dla szyitów miastach, jak Meszhed i Kom - wyjaśnia tygodnik.
Zdaniem "Economista" sam Chamenei przyczynił się do narastania frustracji i gniewu, które doprowadziły do wybuchu protestów. Ajatollah od 33 lat rządzi krajem żelazną ręką, usunął ze swej teokracji zwolenników reform, ograniczył i tak niewielkie swobody Irańczyków w ramach wprowadzania coraz bardziej surowego "kodu moralności", kazał wreszcie zmanipulować wybory prezydenckie, by szefem państwa został całkowicie mu posłuszny konserwatysta Ebrahim Raisi.
Co dalej z protestami i Iranem?
Jednak społeczne protesty może zakończyć po prostu bieda - niewielu Irańczyków może sobie pozwolić na bezterminowy strajk generalny, do którego nawołują demonstranci. Inflacja sięgnęła 50 proc. i miliony ludzi żyją w nędzy - pisze tygodnik. Co więcej, fala protestów składa się z demonstracji, w których udział bierze najwyżej kilkadziesiąt tysięcy osób. Szacha obaliły marsze milionów ludzi.
Nie ma też sygnałów, by reżim kruszył się od środka; wojsko, Gwardia Rewolucyjna i paramilitarne milicje nadal stoją po stronie irańskich władz. Mogą to jednak zmienić kontrowersje wokół sukcesji po Chameneiu, który według niepotwierdzonych doniesień ma chorobę nowotworową i może mianować na następcę swego syna, 53-letniego Modżtabę. Część irańskich generałów i duchownych jest przeciwna takiej dynastycznej koncepcji - wyjaśnia "Economist".
Tygodnik zwraca uwagę, że część politologów uważa ponadto, że potężna Gwardia Rewolucyjna, która jest również przedsięwzięciem gospodarczym, przestała być ideologicznym monolitem i może chcieć odsunąć od władzy ajatollahów, by wprowadzić rządy wojskowe z zachowaniem pozorów pobożności. Protesty mogą i tym razem ucichnąć, ale jest szansa, że będą uporczywe i długotrwałe. "Początek końca islamskiego reżimu musi już być w zasięgu wzroku" - konkluduje "Economist".