Zachód dostarczył Ukraińcom nowoczesnej broni często w ilości iście homeopatycznej, chwaląc się każdą pojedynczą sztuką. A i tak wystarczyło to na odwrócenie biegu działań zbrojnych i od miesiąca rosyjskie wojska cofają się, ponosząc kolejne klęski. Już to daje jasny obraz, co stałoby się z siłami zbrojnymi Rosji, gdyby musiały zmierzyć się w bezpośrednim starciu z NATO. W przypadku wojny konwencjonalnej w krótkim czasie zostałyby po armii Putina sterty żelastwa i zwały trupów. Zważywszy na przewagę lotniczą Paktu Północnoatlantyckiego bylibyśmy świadkami masakry aż przykrej do oglądania.
Wojna atomowa? Rosja nie ma szansy wygrać
Wojny atomowej Rosja też nie ma szansy wygrać. Jeśli jej jądrowe siły strategiczne znajdują się w lepszym stanie niż armia, to Kreml ma szansę na remis we wzajemnej zagładzie. Jeśli gorszym, to tylko z Rosji zostałaby mokra, radioaktywna plama. Przy czym wszyscy tamtejsi sybaryci, cieszący się ukradzionymi miliardami (dzięki byciu na szczytach władzy lub w sojuszu z nią) mają świadomość, że takiego konfliktu mogą nie przeżyć. A jeśli nawet uda im się ocaleć, to codzienna wegetacja na obszarach zniszczonych wybuchami jądrowymi nie oferują zbyt wielu luksusów.
Niestety, posiadający przygniatającą przewagę Zachód nie potrafi dosadnie wyartykułować jak jest wielka. Jednocześnie gro jego przywódców oraz liderów opinii cały czas formułuje przekaz, iż z tej przewagi kraje Zachodu nie skorzystają. Otwarcie okazując słabość. Czym nieustannie zachęcają putinowski reżym do coraz większej agresji.
Fajerwerki spolegliwości i słabości, jakie odpalali w zeszłym roku kanclerz Niemiec, prezydent Francji i premier Włoch była jak otwarte zaproszenie dla Władimira Putina, żeby najechał Ukrainę. Ich skutki wszyscy w Europie odczuwamy dziś na własnej skórze, płacąc rachunki za energię i coraz bardziej bojąc się, iż Rosja użyje taktycznej broni atomowej. Mimo to, jeszcze długo po rozpoczęciu inwazji Macron i Scholz wisieli na telefonie z prezydentem Rosji udając twardzieli. Zaś dla niego stanowiło to potwierdzenie słabości i degeneracji całego Zachodu (w co zdaje się szczerze wierzyć).
Nawet Stany Zjednoczone w swych ostrzeżeniach przekazywanych Kremlowi, żeby nie przekraczał kolejnych „czerwonych linii”, okazywały się mało przekonujące. Po czym bezcenne pomoc militarna USA, która uratowała państwo ukraińskie, kompletnie zaskoczyła Moskwę. Wygląda na to, że Putin i jego otoczenie zupełnie nie wierzyli, iż administracja prezydenta Biden spełni swe przecież bardzo umiarkowane zapowiedzi. Tą niewiarą zafundowali już Rosji katastrofy: militarną i ekonomiczną. Mają one wszelkie szanse zamienić się w polityczny wstrząs, rozsadzający przegniłe państwo.
Broń atomowa
Jednak to Putin nadal gra twardo. Jako że jedyny atut, jaki mu został, to broń atomowa, eksponuje go na wszelkie sposoby. Temu służą zapowiedzi użycia taktycznych ładunków jądrowych do obrony rosyjskiego terytorium, w tym anektowanych ziem ukraińskich. Identyczną rolę odgrywa demonstracyjne sięganie po militarny sprzęt powiązany z transportem i użyciem głowic atomowych. Od weekendu media wręcz buzują od nowych informacji z tym związanych. Teraz z zapartym tchem śledzą, gdzie mógł popłynąć podwodny okręt atomowy K-329 Biełgorod, wyposażony w torpedy (a ściślej mówić autonomiczne pojazdy podwodne) „Posejdon”, przenoszące ładunki nuklearne. Przy okazji snując wizje nadmorskich miast, gdzieś w Europie lub USA, które pewnej nocy spali wybuch nuklearny, będący dziełem „Posejdona”. Albo - jak „The Times” donoszą, że rosyjski, specjalistyczny pociąg, służący do przewożenia głowic atomowych już przemieszcza się w stronę ukraińskich granic. Takich doniesień bardzo łatwych dla Kremla do sprokurowania (wystarczy np. przemieszczać bombowce strategiczne od bazy do bazy) może tylko przybywać. Im większy łomot zbiera na froncie rosyjska armia, tym Putin, bardziej musi zastraszać Zachód. Wszystko po to, żeby idąc śladem papieża Franciszek i Elona Muska, jak najwięcej wpływowych liderów wzywało do zawieszenia broni. Bez niego Rosja właściwie straciła szansę wygranie wojny. Jedynie przerwa w działaniach zbrojnych da jej oddech konieczny do odbudowania wykrwawionych na Ukrainie sił zbrojnych.
Mutually Assured Destruction
W tym momencie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zachowują się tak, jakby nie bardzo wiedzieli, jak właściwie odpowiedzieć. Bojąc się przypomnieć, że podczas zimnej wojny skuteczną doktryną militarną, która zapobiegła przerodzeniu się jej w „gorącą” był MAD (Mutually Assured Destruction – Gwarantowanie Wzajemnej Zagłady). Sformułował ją sekretarz obrony USA Rober McNamara podczas kryzysu kubańskiego. Zaczął się on, ponieważ Nikita Chruszczow uwierzył, że młody prezydent John F. Kennedy jest mięczakiem i nie odważy się twardo przeciwstawić rozmieszczeniu przez ZSRR na Kubie rakiet balistycznych z głowicami jądrowymi. Dla Kremla kompletnym zaskoczeniem było nakreślenie przez Kennedy’ego „czerwonej linii” mówiącej, iż dla USA: broń atomowa oraz radzieckie wojska na Kubie oznaczają wypowiedzenie wojny. Co więcej Stany Zjednoczone zademonstrowały swą gotowość do rozpoczęcia działań zbrojnych. Zaś ich potencjał militarny gwarantował całkowite zniszczenie Związku Radzieckiego. Po przeciągające się próbie nerwów Chruszczow spasował.
Co ciekawe panika ogarnęła wówczas nie mieszkańców krajów zachodnich, lecz obywateli ZSRR i krajów Bloku Wschodniego. To tam ludzie szturmowali sklepy, robili zapasy, wpadali w popłoch, ponieważ za grosz nie ufali komunistycznym władzom. Potem aż do lat 80. nic takiego się nie powtarzało. Waszyngton twardo trzymał się doktryny MAD mówiącej, iż USA ryzykują zagładę, lecz zawsze zadbają o to, żeby ZSRR na pewno został zniszczony. To skutecznie zniechęcało kolejnych Sekretarzy Generalnych KC do wchodzenia w ostrą licytację.
Ronald Reagan
O krok dalej poszedł w latach 80. Ronald Reagan, który postanowił nie tylko uciąć ekspansję ZSRR, ale generalnie przetrącić kark „imperium zła”, unikając przy tym wszczynania wojny. W tym celu regularnie zastraszał Kreml, uciekając się do blefowania, lub odgrywania roli narwanego kowboja. W pierwszy przypadku szczytem bezczelności było ogłoszenie przez niego w marcu 1983 r. deklaracji, że Stany Zjednoczone w dziesięć lat zrealizują program Inicjatywy Obrony Strategicznej (Strategic Defense Initiative – SDI). Na orbicie okołoziemskiej miały zostać rozmieszczone platformy uzbrojone w laserowe działa, zdolne strącać radzieckie rakiety balistyczne. Wszyscy w Waszyngtonie wiedzieli, że to kompletna bzdura.
Prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Bill Clark zapisał we wspomnieniach, iż tuż przed przemówieniem Reagana wpadł jego zastępca Robert McFarlane i „niemal ze łzami w oczach” prosił aby wyperswadował pomysł szefowi. Słusznie wskazując, iż żadne platformy orbitalne nie powstaną, a SDI łamie traktaty rozbrojeniowe zawarte z ZSRR. Program „gwiezdnych wojen” został jednak ogłoszony i na Kremlu Biuro Polityczne wpadło w trwający kilka lat popłoch, bo wszyscy uwierzyli Reaganowi. Popłoch przeszedł w histerię rok później. Wówczas prezydent USA przed wystąpieniem radiowym, podczas próby mikronowej (która dziwnym zbiegiem okoliczności poszła w eter na cały świat) ogłosił: „Z radością komunikuję wam, że dziś podpisałem ustawę o delegalizacji Rosji po wsze czasy. Za pięć minut zaczynamy bombardować”. Michaił Gorbaczow obejmując władzę oraz jego otoczenie szczerze wierzyli, że Reagan dąży do wypracowania takiej przewagi technologicznej, aby na koniec móc jednym atakiem nuklearnym zmieść z powierzchni ziemi ZSRR. Acz sam prezydent zaklinał się, że przed wejściem na radiową antenę to tylko sobie zażartował. Strach czynił Moskwę bardzo spolegliwą.
Jeśli będzie się bał tylko Zachód, to broń jądrowa zostanie w końcu użyta
Obecnie, choć Władimir Putin dąży do eskalowania wojny, tak aby zastraszony Zachód wymusił na Zełeńskim zawieszenie broni, a także uznanie rosyjskich aneksji, nie spotyka się z odpowiedziami mogącymi przerazić Rosjan. To, że przywódcy krajów demokratycznych nie uznają zaboru ukraiński ziem, spływa po nich jak woda kaczce. W zachodnich stolicach nikt nie śmie nawet wspomnieć głośno o doktrynie MAD. Zachowanie się w stylu Ronalda Regana jest nie do pomyślenia. Przekazywane drogą pośrednią groźby o odpowiedzeniu na atak atomowy, działaniami sił konwencjonalnych, są wprawdzie kreśleniem „czerwonej linii”, lecz ona aż kusi by ją sprawdzić. A to z bardzo prostej przyczyny. Atak na rosyjskie wojska, czy flotę np. lotnictwa NATO, w niczym nie zagraża bezpośrednio Rosji. Dla Kremla i otoczenia Putina to są straty do przyjęcia. Ba! One mogą pomóc choćby w zmobilizowaniu części narodu, by wreszcie chciał bronić ojczyzny. W efekcie otrzymujemy bardzo niebezpieczną sytuację. Mianowicie ci na Kremlu nie boją się w takim stopniu, w jakim powinni, aby zachowywali się rozsądnie i nie sięgali po broń atomową. Tymczasem zimna wojna jasno pokazywała, że najlepszą ochroną przed takim scenariuszem jest strach. Jeśli będzie się bał tylko Zachód, to broń jądrowa zostanie w końcu użyta.