Skutki katastrof ciągną się przez dziesięciolecia, o ile w ogóle da się je wyeliminować. Często wymuszają także wielomiliardowe wydatki: od odszkodowań wypłacanych ofiarom chorób, osobom tracącym w wyniku katastrof dobytek czy podstawy utrzymania - tak jak dzieje się to choćby w przypadku rybaków na terenach dotkniętych wyciekami toksycznych ścieków - po koszty oczyszczania i rekultywacji zdegradowanych obszarów.
Na fali tych tragedii powstają jednak także precedensy i przepisy, które mają zagwarantować, że taki dramat się nie powtórzy. Ścisłe zasady postępowania z toksycznymi odpadami czy konstrukcje instalacji służących do ich przetwarzania i transportu, reguły monitoringu, światowe konwencje i samoregulacja koncernów - wszystkie te zmiany często nie doszłyby do skutku bez wstrząsu. Istotną rolę w tym procesie odgrywają także poszukiwacze sprawiedliwości. Efekt odstraszania, jaki przynoszą wielomiliardowe odszkodowania, z punktu widzenia postępów ochrony zasobów wody, powietrza i natury jest kluczowy. I nie zadziałałby bez wysiłków lokalnych społeczności i organizacji obywatelskich, które nieraz przez lata domagają się zadośćuczynienia od sprawców lub beneficjentów trucia środowiska. Nawet w tych przypadkach, kiedy ostateczne werdykty nie są po myśli poszkodowanych - tak jak w przypadku Chevrona czy Shella, które skutecznie obroniły się w sądach czy trybunałach arbitrażowych przed odpowiedzialnością za wycieki naftowe - koszt wizerunkowy takich potyczek jest duży i niejednokrotnie kończy się wypłatą odszkodowań na mocy ugody bądź zmianami wewnętrznych regulacji.
Dlatego o to, jakie wnioski regulacyjne i systemowe powinna wyciągnąć z katastrofy na Odrze Polska, zapytaliśmy ekspertów organizacji ekologicznych.
Reklama