W ocenie Ihnata na początku inwazji, pod koniec lutego i w marcu, wróg często wykorzystywał pociski manewrujące typu Ch-101 i Kalibr (SS-N-27 Sizzler w kodzie NATO) czy rakiety balistyczne krótkiego zasięgu Iskander (SS-26 Stone). Później doszło jednak do zmiany rosyjskiej taktyki, co było związane m.in. z zatopieniem przez Ukraińców krążownika Moskwa w połowie kwietnia (co ograniczyło możliwości prowadzenia ostrzałów z akwenu Morza Czarnego) i kolejnymi pakietami zachodnich sankcji gospodarczych, uderzających w przemysł zbrojeniowy Kremla.
- Rosjanie zorientowali się, że zasoby (zaawansowanych technologicznie) rakiet kończą się. Przemyśleli sprawę i doszli do wniosku, że z powodu sankcji może w końcu zabraknąć podzespołów do produkcji tych rakiet. Podzespoły pochodzą natomiast z wysoko rozwiniętych państw. Dlatego wydaje się oczywiste, że wydano rozkaz o oszczędzaniu tych pocisków i używaniu ich tylko na najważniejszych kierunkach - tam, gdzie jest to niezbędne - wyjaśnił rzecznik sił powietrznych w rozmowie z portalem nv.ua.
W ocenie Ihnata wykorzystywane obecnie przez wroga pociski sowieckiej produkcji, takie jak Ch-22 (AS-4 Kitchen) czy Ch-59 (AS-13), są "przestarzałe i bardzo mało precyzyjne".
"Putin żąda, by ostrzeliwać"
- Przywódca Rosji Władimir Putin od kilku tygodni bezpośrednio kieruje działaniami wojennymi na Ukrainie, co skutkuje wzrostem liczby ostrzałów ze strony wroga; tak duża intensywność ataków może jednak potrwać maksymalnie miesiąc lub dwa - oświadczył doradca szefa ukraińskiego MSW Wadym Denysenko.
- Putin żąda od swoich dowódców, by terytorium Ukrainy było ostrzeliwane w maksymalny możliwy sposób, z różnych kierunków i różnymi typami pocisków. To jest ich aktualna strategia - zarzucić Ukrainę wszystkim, czym się da - powiedział Denysenko.
Jak dodał, przeciwnik ma jednak coraz większe trudności z utrzymaniem tak dużej siły rażenia, o czym świadczy zamawianie przez Kreml uzbrojenia na Białorusi.