Forbes opisał, jak funkcjonuje handel detaliczny w sklepach „zawłaszczonych” przez Rosjan na zajętych terytoriach.
Najeźdźcy przejęli niemal 100 sklepów największej sieci ukraińskich dyskontów ATB w Berdiańsku, Melitopolu i Chersoniu i innych miastach. Na ich miejscu otworzono rosyjskie sieci Mera lub Sytyj Market. W Melitopolu rozkradziono 11 sklepów tej sieci.
Podobnie rzecz się ma w przypadku innych ukraińskich sieci. Sklepy Silpo, należące do Fozzy Group, przemianowano w Chersoniu na Sytyj Market; w innych zajętych miastach 17 supermarketów Silpo zamknięto. Część z nich rozkradziono lub zniszczono. Okupanci przywłaszczają sobie wszystko: regały sklepowe, urządzenia chłodnicze i inny sprzęt.
Właściciele dowiadują się o przejęciu swoich sklepów przeważnie z sieci społecznościowych albo z rosyjskich mediów. - Kiedy mieliśmy jeszcze łączność z pracownikami, prosiliśmy ich o zaklejanie szyldów lub ich zdejmowanie. Teraz nie ma kto tego zrobić. Nasze sklepy nie działają, ale ktoś działa pod naszym szyldem – powiedział dyrektor generalny sieci Ekonom Plus, Wołodymyr Matiasz, która ma 32 markety w obwodzie zaporoskim. Ponad połowa z nich jest zamknięta, część sklepów otworzyli właściciele pomieszczeń lub kierownicy sklepów. - Muszą jakoś żyć, żeby nie umrzeć z głodu – dodał Matiasz.
Manager wyższego szczebla jednej z sieci handlowych powiedział anonimowo, że sklepy w okupowanych miastach są przejmowane nie tylko przez rosyjskich żołnierzy, lecz również przez miejscowych kolaborantów oraz zwykłych bandytów, którzy dzielą między sobą sfery wpływów oraz mienie.
Żeby uzyskać dostęp do sklepów najeźdźcy odszukują miejscowych pracowników, którzy nie wyjechali z miasta. Wykorzystują do tego informacje uzyskane od miejscowych władz. Czasem im grożą, czasem szantażują i zmuszają do oddania kluczy i otwarcia sklepu. Matiasz z Ekonom Plus powiedział podwładnym, że bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu i że w przypadku takich żądań mają oddawać klucze.
W jednym z miast okupanci przyznali, że nie wiedzą, jak zarządzać sklepem. Nie ma zarządu, nie mają pojęcia, jak liczyć rozchód i sprzedaż - napisał "Forbes".
W jednym ze sklepów sieci Silpo w Chersoniu można płacić w hrywnach lub w rublach, terminale do płatności kartą nie działają. - Jeżeli ktoś płaci banknotem o nominale 5 tys. rubli (największy nominał w obiegu, równowartość ok. 415 zł - PAP), to reszty +nie ma+. Codziennie rano wystawiany jest kurs walut, jak w kantorze. Nikt nie prowadzi żadnej sprawozdawczości – powiedziała "Forbesowi" jedna z kasjerek.
Właściciele sieci handlowych już zbierają dowody, by w przyszłości uzyskać odszkodowania za poniesione straty. Szacuje się je w chwili obecnej na 50 mld hrywien (ok. 750 mln złotych – PAP).