Zachód nałożył na Rosję bezprecedensowo szerokie restrykcje ekonomiczne, które w swym założeniu winny skłonić Kreml do wycofania wojsk z Ukrainy. Wojna jednak trwa, zaś tym, co zatrzymało pochód rosyjskiej armii, nie była groźba gospodarczego kryzysu, lecz NATO-wska broń umiejętnie używana przez ukraińskich żołnierzy. Nałożone na Putinowski reżim sankcje mają jednak znaczenie i to ogromne – z czasem na pewno przyniosą w Rosji olbrzymie zmiany. Cały kłopot wynika z tego, iż nie sposób przewidzieć jakie.
Banalny początek katastrofy
Za wynalazcę sankcji ekonomicznych historycy uważają ateńskiego przywódcę Peryklesa, acz starożytni dziejopisarze czerpiący wiedzę z przekazów Arystofanesa podejrzewali o to także jego partnerkę Aspazję. Sławny komediopisarz twierdził, iż zaczęło się od tego, że prowadzony przez nią dom publiczny w Atenach odwiedzili klienci z Megary. Po skorzystaniu z usług nie dość, że nie uiścili rachunku, to jeszcze uprowadzili trzy pracownice przybytku. Mająca olbrzymi wpływ na swego konkubenta (niektóre źródła twierdzą, iż męża) Aspazja postanowiła go nakłonić, by coś zrobił. Perykles wydał dekret nakazujący zamknięcie ateńskich portów dla statków z Megary i zabraniający kupcom z tego miasta prowadzenia handlu z Atenami i wszystkimi polis ze Związku Morskiego. Embargo handlowe szybko wpędziło Megarę w poważny kryzys ekonomiczny. A był to dopiero początek historii, która z farsy przerodziła się w dramat. Nie ma pewności, czy Arystofanes nie łgał, żeby oczernić nielubianą przez siebie Aspazję. Wielu starożytnych historyków sądziło bowiem, że Perykles w rzeczywistości chciał ukarać słabsze polis za wejście w sojusz z Koryntem. Ten z kolei od dawna knuł przeciw Ateńczykom, podważając ich dominację w Związku Morskim. Tak czy inaczej, jak zauważa w opracowaniu „Ateny i Sparta w V wieku” Włodzimierz Lengauer, „Znaczenie przypisywane dekretowi megaryjskiemu wiąże się już z opinią starożytnych (…) widzących w dekrecie bezpośrednią przyczynę wojny”. Sankcje ekonomiczne nałożone przez najpotężniejsze miasto-państwo Grecji na mniejszego konkurenta poważnie zaniepokoiły bowiem Spartę, drugą pod względem siły i znaczenia. Te obawy zręcznie podsycali posłowie z Koryntu. „Wy bowiem, Lacedemończycy, jesteście jedynymi wśród Hellenów, którzy lubicie spokój i bronicie się przeciw cudzym atakom nie siłą, lecz wolą, jedynymi, którzy niszczą potęgę nieprzyjacielską nie wtedy, kiedy zaczyna ona wzrastać, lecz dopiero wtedy, kiedy wzrośnie w dwójnasób” – tak prezentował ich wystąpienie Tukidydes w „Wojnie peloponeskiej”. „Zamiast sami atakować, wolicie odpierać później napastników i poddać się zmiennym losom wojny w walce z przeciwnikiem o wiele potężniejszym” – ostrzegali posłowie z Koryntu. „W Sparcie zwyciężyła wtedy koncepcja polityki zaczepnej i wojny o panowanie w świecie greckim” – zauważa Lengauer. „Rysuje się tu problem szerszy, a mianowicie pytanie o początek konfliktu Aten i Sparty (…) nie było właściwie takiej sprzeczności dążeń i interesów, która mogłaby doprowadzić do konfliktu, a spowodowany on został przez nieumiejętną i nieostrożną politykę przywódców obu stron i agresywne dążenia Koryntu” (…) – dodaje. Zatem dekret megaryjski, uderzający pośrednio w interesy Koryntu, spowodował skuteczny lobbing jego przywódców w Sparcie. Ta zaś postanowiła wszcząć wojnę, choć nie chciał jej nikt, a najmniej zwykli Spartanie.
Trzeba więc było najpierw przygotować grunt. „Sparta bardzo umiejętnie rozgrywała ofensywę propagandową, starając się winą za wybuch wojny obarczyć Ateny. O tym, jak była w tym względzie skuteczna, świadczą nowożytne dyskusje, które najczęściej właśnie Ateny obsadzają w roli winowajcy” – twierdzi Ryszard Kulesza w książce „Sparta w V–IV wieku p.n.e.”. Tym sposobem lokalne restrykcje ekonomiczne zaowocowały w 431 r. p.n.e. wybuchem konfliktu zbrojnego między Spartą i jej sojusznikami zrzeszonymi w Związku Peloponeskim a Atenami i wspierającymi je miastami ze Związku Morskiego. Trwająca 27 lat wojna oraz towarzyszące jej epidemie i klęski głodu spustoszyły całą Grecję. Pokonane Ateny już nigdy nie odzyskały swego znaczenia, a wykrwawiona Sparta, choć wygrała, szybko staczała się po równi pochyłej, zmieniając wreszcie w kilka żyjących dawną świetnością wsi. Sam Perykles zmarł w drugim roku walk zabity przez tajemniczą epidemię, która nawiedziła miasto. Jego partnerka jakoś poradziła sobie z tym nieszczęściem, wiążąc się z kolejnym przywódcą Aten – Lizyklesem. Zdaniem Plutarcha korzyści z tego związku były obopólne, ponieważ – jak podkreśla dziejopis – polityk zdobył władzę w polis „tylko dzięki współżyciu z Aspazją”.
Państwo z embarga obywatelskiego
Ekonomiczne sankcje, poza rolą „pierwszego wystrzału” w rozpoczętej po ich wprowadzeniu wojnie, równie dobrze mogą się stać przyczyną narodzin zupełnie nowego państwa. „Dekada po wojnie siedmioletniej była czasem wrzenia i narastania kryzysu między brytyjskimi koloniami w Ameryce Północnej a władzami w Londynie” – opisuje w książce „Kryzysy i kompromisy w Stanach Zjednoczonych Ameryki czasów Ojców Założycieli” Jolanta A. Daszyńska. „Konflikt interesów narastał, ale nie wskazywał wówczas na definitywne rozwiązanie, jakim miała stać się wojna o niepodległość” – dodaje. Wielka Brytania po starciu z Francją chciała po prostu zapełnić kompletnie opróżniony skarbiec. A skoro wojska brytyjskie walczyły w Ameryce, broniąc przez Francuzami i Indianami kolonistów, parlament w Londynie uznał, że logiczną tego konsekwencją jest nałożenie na nich dodatkowych podatków i zmuszenie do płacenia ceł. „Nie aprobował płynących z Ameryki protestów. Uważał je za przejaw niesubordynacji, nieposłuszeństwa, a nawet buntu” – wyjaśnia Daszyńska.
Tymczasem w koloniach lokalni politycy wybierani do tamtejszych zgromadzeń ustawodawczych sukcesywnie ograniczali władzę mianowanych przez brytyjskich monarchów gubernatorów. „Warto też zwrócić uwagę na fakt, że znakomitą większość spośród członków zgromadzeń stanowili prawnicy. Byli to ludzie, którzy umieli zadbać o interesy reprezentowanej przez siebie kolonii (we wzroście tych interesów widzieli również możliwość polepszenia własnej pozycji). Wykazywali się dociekliwością i bystrością w ocenianiu angielskich ustaw i szybkością reakcji opartej na casusach prawnych” – podkreśla Daszyńska. Tak – w ramach obowiązujących reguł – starali się wywalczyć dla kolonii prawa ekonomiczne i polityczne. Gdy w czerwcu 1767 r. brytyjski parlament przyjął trzy ustawy zwane Townshend Act i wprowadzające cła na eksportowane do Ameryki towary (m.in. farby, papier i herbatę), w odpowiedzi kolonie ogłosiły ich bojkot. Obywatele, zachęceni do niego przez członków zgromadzeń ustawodawczych, najpierw w Bostonie, a następnie w innych koloniach, rezygnowali z zakupu brytyjskich produktów. Po czym próbowali sami wytwarzać podobne. Jednocześnie rozkwitł przemyt. Wielką popularność zdobyło sobie wówczas rzucone przez Jamesa Otisa hasło: „No taxation without representation” (Żadnych podatków bez reprezentacji – w domyśle: parlamentarnej). „Konflikt między władzami kolonialnymi a metropolią narastał. Radykałowie, tacy jak: Samuel Adams, dr John Warren z Bostonu czy Patrick Henry z Wirginii, uprawiali propagandę rozpowszechnianą przez Komitety Korespondencyjne. Domagali się ograniczenia władzy metropolii nad koloniami” – pisze Daszyńska.
Wzajemne pretensji przyniosły pierwszy wybuch w marcu 1770 r. W Bostonie brytyjscy żołnierze zaczęli strzelać do protestującego przeciw ich obecności tłumu. Zginęło pięć osób. Incydent nazwany „masakrą bostońską” szybko postawił w stan wrzenia wszystkie kolonie. Dla uspokojenia nastrojów Londyn anulował zapisy Townshend Act poza cłami na herbatę. Wówczas chęć buntu osłabła, co mocno rozczarowało najradykalniejszych zwolenników niepodległości. „Patrioci nawoływali do picia tylko tej herbaty, którą produkowano w koloniach. Lekarze rozpoczęli akcję propagandową, tłumacząc kolonistom, że picie herbaty szkodzi zdrowiu. Nie załamało to jednak brytyjskiego handlu. Doprowadziło jedynie do aktu desperacji, jakim było Boston Tea Party” – opisuje Daszyńska.
Zaczęło się jednak od tego, że Kompania Wschodnioindyjska odkryła, iż w jej magazynach zalega 300 t starej herbaty. Lobbyści w Londynie natychmiast pognali do Parlamentu i ten uchwalił Tea Act. Dał on największej korporacji ówczesnego świata monopol na dostawy indyjskiego specjału do brytyjskich kolonii. Wcześniej herbatę nabywały podczas aukcji w Londynie, a następnie dystrybuowały ją firmy kupieckie. Tak zleżałą mogły pogardzić. Tea Act rozwiązał ów problem, lecz jednocześnie doprowadził do białej gorączki Amerykanów. Gdy trzy statki Kompani z trefnym towarem przybiły do portu w Bostonie, Samuel Adams zorganizował protest i blokadę nabrzeża, którą usiłował przerwać gubernator Thomas Hutchinson. W odwecie 100 mężczyzn przebranych za Indian wdarło się 16 grudnia 1773 r. na pokłady statków i wyrzuciło cały ładunek za burtę. Brytyjski rząd nałożył wówczas na niepokorne miasto sankcje ekonomiczne, zakazując okrętom korzystania z tamtejszego portu. Wahające się dotąd kolonie stanęły murem za Bostonem, zwołując w Filadelfii Kongres Kontynentalny. W październiku 1774 r. uchwalił on deklarację praw oraz embargo na import wszelkich towarów z metropolii. Wojna Amerykanów z Wielką Brytania o niepodległość stawała się nieuchronna.
Od blokady do blokady
Pierwsze 40 lat relacji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej z Wielką Brytanią upłynęło pod znakiem konfliktów. Przy czym toczone wojny trwały dużo krócej od regularnie przedłużanych przez Londyn restrykcji ekonomicznych. Ilekroć relacje z USA się zaostrzały, brytyjska flota przypływała, żeby czatować przy amerykańskich portach. Szczególnie nasiliło się to na początku XIX w. Tak próbowano uniemożliwić byłym koloniom prowadzenie handlu z resztą świata, a zwłaszcza z rządzoną przez Napoleona Francją. „Brytyjczycy kontrolowali i przejmowali ładunki przewożone przez amerykańską flotę, która płynęła do Europy z towarami z kolonii francuskich, uniemożliwiając tym samym udział USA w reeksporcie towarów między koloniami a Francją i jej sojusznikami. W grudniu 1812 r. Brytyjczycy zablokowali porty w Delaware i Chesapeake” – opisuje w monografii „Sankcje gospodarcze w polityce zagranicznej USA po II wojnie światowej” Magdalena Trzcionka.
W tym samym czasie Londyn musiał się zmagać z podobną blokadą ze strony Francji. „Stało się to możliwe po błyskotliwych sukcesach Napoleona w wojnie z III i IV koalicją antyfrancuską. Nazajutrz po rozgromieniu armii pruskiej (październik 1806 r. – red.) Napoleon wydał w Jenie dekret obejmujący konfiskatą wszystkie towary angielskie (…). Doszedł do wniosku, że w końcu nadszedł odpowiedni moment do wyparcia Anglików z Europy przez zamknięcie im dostępu do wszystkich europejskich rynków zbytu” – wyjaśnia Robert Kłosowicz w opracowaniu „Czy wojna amerykańsko-brytyjska 1812–1814 w Ameryce Północnej powinna być zaliczana do wojen napoleońskich?”.
Przeczytałeś ten artykuł, zapraszamy do udziału w badaniu. Podziel się opinią na temat tekstów z Dziennika Gazety Prawnej. Wypełnij ankietę i odbierz prezent e-book: Kodeks Kierowcy. Zmiany 2022>>>
21 listopada 1806 r., zaraz po zajęciu Berlina, Bonaparte podpisał tam dekret o blokadzie kontynentalnej. Francja wraz z krajami, które zdołała sobie podporządkować, zablokowała jakąkolwiek wymianę handlową z Wielką Brytanią.
Imperium Brytyjskie stało się kluczową przeszkodą na drodze Bonapartego do pełni władzy nad zachodnią częścią Starego Kontynentu. Ilekroć ktoś chciał się przeciw niemu zbuntować, natychmiast otrzymywał pomoc z Londynu. Kolejne antyfrancuskie koalicje mocarstw powstawały niezmiennie pod patronatem brytyjskiego rządu. A że nie miał sił, żeby pokonać Royal Navy, Bonaparte chciał rzucić na kolana Brytyjczyków, używając broni ekonomicznej. Tak samo jak korona chciała zrobić z Ameryką.
Wszystkim graczom doskwierał ten sam kłopot – mała efektywność sankcji. „Blokada ekonomiczna Anglii mogła dać konkretne wyniki, tylko gdyby cała Europa została objęta władzą Napoleona lub też pozostawała pod jego ścisłą kontrolą. Gdyby bowiem choć jedno państwo wyłamało się z solidarności i weszło w stosunki handlowe z Anglią, cała konstrukcja blokady ległaby w gruzach, gdyż przez to jedno oporne państwo towary angielskie, pozorując nieangielskie, mogłyby być dystrybuowane po całej Europie” – podkreśla Kłosowicz. Tak też się działo.
W odwecie za blokadę Londyn wprowadził w styczniu 1807 r. zakaz prowadzenia handlu przez te europejskie porty, które znajdowały się pod francuską kontrolą, co natychmiast usiłowała wyegzekwować brytyjska flota. Z kolei Bonaparte dążył do uszczelnienia blokady, w czy miał mu pomóc sojusz z Rosją. Podczas spotkania w Tylży w lipcu 1807 r. podpisał z carem Aleksandrem I traktat zobowiązujący imperium Romanowów, aby przystąpiło do blokady kontynentalnej. Choć w całej Europie rozkwitł przemyt, przez kilka lat dawało to efekty. „Rok 1811 był dla Anglii katastrofalny, Napoleon wydał prawdziwą wojnę przemytowi, ponadto Szwecja przyłączyła się do blokady kontynentalnej. Z 600 statków angielskich w handlu bałtyckim utracono 240, co przyniosło straty rzędu 2 mln funtów. Eksport do Europy Północnej spadł o 80 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. W fabrykach zwalniano robotników lub ograniczano pracę do trzech dni w tygodniu, co z kolei pociągało za sobą masowe strajki” – opisuje Robert Kłosowicz. Jednak car Aleksander I po cichu otworzył rosyjskie porty na import brytyjskich towarów. Żądania Napoleona, żeby od tego odstąpił, zbywał kłamstwami, że nadal przestrzega traktatu z Tylży. W końcu zirytowany Bonaparte zgromadził Wielką Armię i w czerwcu 1812 r. rozpoczął inwazję mającą przymusić Rosję do podporządkowania się woli cesarza Francuzów, a Londyn przystąpił do budowania kolejnej antynapoleońskiej koalicji w Europie. W Waszyngtonie natomiast: „postanowiono wykorzystać nadarzającą się okazję i wyprzeć Wielką Brytanię z Ameryki Północnej” – uzupełnia Kłosowicz.
„Jak pokazała historia wojny 1812–1814, Stanom Zjednoczonym nie udało się odnieść zwycięstwa, co więcej, konflikt ten był dla USA pasmem militarnych i organizacyjnych porażek, niejednokrotnie kompromitujących państwo i jego armię. Stany Zjednoczone zdołały jednak w podpisanym 24 grudnia 1814 roku pokoju gandawskim utrzymać status quo ante bellum” – dodaje.
Jeszcze gorzej poszło Francji i jej sprzymierzeńcom. Wyprawa na Moskwę przyniosła klęskę, która stała się gwoździem do trumny zarówno wspaniałej kariery Napoleona, jak i francuskiej dominacji w Europie.
Słaby oręż pokoju
Do wybuchu I wojny światowej sankcje ekonomiczne pozostawały nieodłącznym elementem działań zbrojnych. Jeśli usiłowano używać ich zamiast wojny, to i tak zwykle do niej prowadziły. Wstrząsająca rzeź, jaka zaczęła się w Europie po 1914 r., sprawiła, że gdy pięć lat później zaczęto w Wersalu konstruować nowy, międzynarodowy ład, przywódcy alianckich mocarstw szczerze pragnęli oprzeć go na pokojowych zasadach. W tym celu stworzyli Ligę Narodów. Jej głównym priorytetem było polubowne rozstrzyganie sporów między członkami organizacji i dbanie, żeby unikali wojen. Jako główny środek nacisku na zbyt agresywne kraje postanowiono używać sankcji ekonomicznych.
Początkowo nie wyglądało to źle. W 1921 r. za pomocą gospodarczych restrykcji Liga Narodów wybiła z głowy władzom Jugosławii pomysł aneksji Albanii. Cztery lata później sankcje nałożone na Grecję zmusiły Ateny, by wycofały swe wojska z zajętego obszaru Bułgarii i oddały zagarnięte tereny słabszemu krajowi. Pierwsze objawy niedoskonałości tego narzędzia nacisku zaczęły się pojawiać na początku lat 30. Już tylko pomysł ekonomicznych restrykcji wymierzonych w Japonię za najazd na Chiny przyniósł zgoła nieoczekiwany skutek. W 1933 r. Tokio po prostu ogłosiło, iż opuszcza Ligę Narodów. Światowe mocarstwa nie zdobyły się na to, żeby odpowiedzieć solidarnymi sankcjami.
Wreszcie na początku października 1935 r. faszystowskie Włochy napadły na Abisynię. Marzący o odbudowie Imperium Rzymskiego Benito Mussolini planował, że po łatwym podboju afrykańskiego państwa scali jego ziemie z włoskimi koloniami: Erytreą i Somalią. To zaniepokoiło Londyn. Brytyjski minister spraw zagranicznych Anthony Eden zdołał przekonać pozostałe mocarstwa do wyłonienia w ramach Ligi Narodów Komitetu Sześciu złożonego z przedstawicieli Wielkiej Brytanii, Francji, Chile, Danii, Portugalii i Rumunii. Jego zadaniem stało się orzeczenie, kto jest winny wojny. Komitet ogłosił, że wyłączną odpowiedzialność ponoszą Włochy, co stało się dla Ligi Narodów formalną podstawą, by ukarać agresora. „Kiedy uzgodniono, że sankcje przeciw Włochom mają być wprowadzone, powołany został Komitet Osiemnastu, którego zadaniem było zredagowanie sankcji. Przede wszystkim dyskutowano nad ich charakterem i zasięgiem” – pisze w opracowaniu „Anthony Eden wobec kryzysu abisyńskiego 1934–1936” Małgorzata Frankiewicz. W trakcie rozmów na forum Komitetu Osiemnastu okazało się, że zapał do użycia broni ekonomicznej poważnie osłabł. „Francuzi, podobnie zresztą jak większość polityków brytyjskich, uważali, iż ich wprowadzenie byłoby decyzją zbyt prowokującą wobec Włoch” – podkreśla Frankiewicz. Przyjęty 19 października 1935 r. pakiet restrykcji ograniczał się więc do embarga na broń, zakazu udzielania Włochom pożyczek oraz wstrzymania importu i eksportu materiałów dla przemysłu wojskowego – wylicza autorka.
Jednocześnie – aby doprowadzić do kompromisu – Liga Narodów wprowadziła zakaz dostaw broni dla… Abisynii, odcinając napadnięte państwo od tego, czego potrzebowało najbardziej.
Afrykański kraj zadziwił świat, stawiając twardy opór i zadając włoskim wojskom ciężkie straty, zaś rządzący nim cesarz Hajle Sellasje słał rozpaczliwe apele o pomoc. Anthony Eden zaproponował więc rozszerzenie sankcji o zakaz sprzedaży Włochom ropy naftowej, co poważnie utrudniłoby kontynuowanie inwazji. Wprowadzeniu embarga paliwowego sprzeciwiła się Francja, a dołączyły do niej pozostające poza Ligą Narodów Stany Zjednoczone. W końcu Edena opuścili sojusznicy, a nóż w plecy wbił mu Adolf Hitler, nakazując niemieckim wojskom wkroczenie 7 marca 1936 r. do zdemilitaryzowanej Nadrenii. „Francja wykorzystała więc sprawę Nadrenii do wstrzymania jakiejkolwiek akcji przeciw Włochom” – pisze Małgorzata Frankiewicz. Z Paryża do Londynu popłynęły wezwania, by wobec agresywnej polityki Hitlera próbować jak najszybciej dogadać się z Mussolinim. Jak zakładano, tylko tak można go było odwieść od sojuszu z III Rzeszą. Kiedy 5 maja 1936 r. włoskie wojska w końcu zdobyły Addis Abebę, Liga Narodów przyjęła to po prostu do wiadomości. Miesiąc później brytyjski premier Neville Chamberlain w publicznym wystąpieniu ogłosił (nie informując o tym wcześnie ministra spraw zagranicznych), iż sankcje nałożone na Włochy powinny zostać jak najszybciej zniesione. Na próżno 30 czerwca cesarz Hajle Sellasje apelował, na forum Ligii Narodów: „Jestem tu dziś, by domagać się sprawiedliwości dla mojego ludu i pomocy obiecanej mi osiem miesięcy temu, kiedy pięćdziesiąt narodów stwierdziło, że została dokonana agresja”. 4 lipca 1936 r. Liga Narodów anulowała wszelkie restrykcje nałożone na Włochy. Upokorzony Eden w wystąpieniu przed Izbą Gmin tłumaczył posłom: „Musimy przyznać, iż cele, dla jakich sankcje zostały wprowadzone, nie zostały zrealizowane (...). Dlatego nie ma żadnej korzyści z ich kontynuowania jako presji wobec Włoch”. Przyglądający się temu Adolf Hitler, nabierał przekonania, iż nie musi zbytnio zwlekać z planami podporządkowania sobie siłą ościennych państw. W końcu jedyne, co za to mogło grozić, to krótkotrwałe ekonomiczne restrykcje. ©℗
4 lipca 1936 r. Liga Narodów anulowała restrykcje nałożone na Włochy po najeździe na Abisynię. Minister Eden w wystąpieniu przed Izbą Gmin tłumaczył: „Musimy przyznać, iż cele, dla jakich sankcje zostały wprowadzone, nie zostały zrealizowane. Dlatego nie ma żadnej korzyści z ich kontynuowania”.