Wolczuk sądzi, że nie należy wyciągać za daleko idących wniosków z piątkowego oświadczenia Rosji o "zakończeniu pierwszej fazy operacji" i "skoncentrowaniu się na kompletnym wyzwoleniu Donbasu". Są dwa typy narracji Kremla - jeden na użytek odbiorcy wewnętrznego, drugi - zagranicznego. Nie wiemy, co mają na myśli, kiedy mówią to, co mówią. Na podstawie dotychczasowego doświadczenia musimy założyć, że nie wiemy niczego, dopóki nie zobaczymy faktycznych działań. Gdy to ogłaszali, nadal ostrzeliwali miasta wokół Kijowa - wskazuje ekspertka.
Zmiana narracji Rosji
Jak uważa, ponieważ w Rosji ludzie są zdezorientowani z powodu niespójności pomiędzy tym, co słyszą, a tym, co się dzieje, Rosja zdecydowała się na zmianę narracji, ale na razie bez zmiany sytuacji na polu walki. To nie znaczy, że ta druga się nie zmieni. Być może ta deklaracja jest przygotowaniem do zmiany, ale jeszcze przez tydzień czy dwa rosyjskie siły chcą zobaczyć, ile jeszcze mogą osiągnąć - mówi.
Wolczuk wyjaśnia, że z rosyjskiego punktu widzenia zajęcie korytarza lądowego łączącego Krym z separatystycznymi republikami w Donbasie był absolutnym planem minimum. Nawet jeśli nie uda im się zająć reszty Ukrainy, to muszą mieć jakieś zdobycze terytorialne. I lądowy korytarz do Krymu jest najważniejszą rzeczą, którą chcą zdobyć. Władimir Putin uważa, że Ukraina nie ma prawa istnieć w granicach sprzed lutego, więc muszą je zmienić. W jaki sposób to zdobią i jakim kosztem, to się okaże, ale nie wykluczam powtórzenia scenariusza z separatystycznymi republikami w innych miejscach - mówi ekspertka, dodając, że ten korytarz, mimo wciąż trwających walk w Mariupolu, faktycznie został już utworzony.
Zmiana granic Ukrainy?
Jej zdaniem, niektóre kraje zachodnie byłyby skłonne do tego, by zaakceptować faktyczną zmianę granic. W niektórych krajach NATO i UE jest duży apetyt, nawet teraz, by wrócić do "business as usual". Jest powtarzane niemal jak mantra: pokój za wszelką cenę - zwłaszcza, jeśli to Ukraina miałaby zapłacić tę cenę. Język ma ogromne znaczenie, szczególnie używany przez rządy i decydentów. Ci, którzy mówią, że to konflikt, a nie wojna, mają na myśli, że jest on lokalny, niewielki i możemy przejść nad tym do porządku dziennego - podkreśla Wolczuk.
Ale jak dodaje, nie widzi możliwości, by Ukraina mogła to zaakceptować. Fakt, że Zachód nie walczy bezpośrednio, bo są wsparcie wojskowe, sankcje, także koszty gospodarcze, ale nie ma zachodnich żołnierzy, powoduje, że to Ukraina sama będzie musiała określić swoje czerwone linie i ostatecznie to będzie ukraińska decyzja. Nie widzę, co Zachód musiałby zrobić, jak daleko musiałby wycofać wsparcie, by zmusić Ukrainę do ulegnięcia rosyjskim żądaniom. I nie widzę na razie, co musiałoby się wydarzyć, żeby doszło do porozumienia, w którym Ukraina miałaby się zrzec jakichś terytoriów. Bedzie raczej walczyć, bo wie, że Rosja z zajętych terenów - jak Abchazja czy Krym - się nie wycofuje - mówi Wolczuk.