Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że wojna to rzecz abstrakcyjna. Choć w telewizjach widywaliśmy obrazki z Iraku czy Afganistanu, łatwo było myśleć, że nas to nie dotyczy. To przecież nie może wydarzyć się w Warszawie, Krakowie czy Berlinie. Kabul to nie Paryż. Ostatnie dwa tygodnie sprawiły, że mit o wojnie odległej został zburzony równie szybko jak przedmieścia Kijowa. Niestety, słowa pruskiego generała Carla von Clausewitza, że "wojna nie jest niczym innym niż kontynuacją polityki innymi środkami", nie przestały być aktualne. Choć zostały zapomniane.
Najlepszym dowodem na to, że społeczeństwa UE będę musiały oswoić z nową rzeczywistością, są zapowiedzi kolejnych rządów o zwiększeniu wydatków na obronność. Przygotowują się do tego już m.in. Berlin i Warszawa, ale także Wilno czy Kopenhaga. Słowa jednego z polskich polityków sprzed kilkunastu lat, że 1 proc. PKB powinniśmy wydawać na obronność i 1 proc. PKB na kulturę, dziś wydają się abstrakcyjne. W 2023 r. państwo polskie wyda na obronność 3 proc. PKB. To ponad 80 mld zł.
Na usprawiedliwienie niedawnych przekonań można przytoczyć powszechne przeświadczenie, że nastał czas wojen hybrydowych. Tak opisywał je gen. Walerij Gierasimow, który od dekady jest szefem Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej: Zmieniły się same "zasady prowadzenia wojny". Rola niewojskowych środków realizacji celów politycznych i strategicznych wzrosła, i w wielu przypadkach przewyższyły one siłę broni w swej skuteczności. (…) Uzupełnieniem tego wszystkiego są środki wojskowe o charakterze ukrytym, w tym prowadzenie działań informacyjnych i działań sił specjalnych. Otwarte użycie sił zbrojnych – często pod pozorem sił pokojowych i rozjemczych – stosowane jest dopiero na pewnym etapie, głównie w celu osiągnięcia ostatecznego sukcesu w konflikcie. A jeśli spojrzymy na zajęcie Krymu przez Rosję w 2014 r. i toczącą się od ośmiu lat wojnę na wschodzie Ukrainy, to dokładnie tak to wyglądało.
Reklama