Państwo nie rozpłynęło się, jak po ucieczce Wiktora Janukowycza w lutym 2014 r. Policja patrolowała ulice. Szybko zaczęły tworzyć się lokalne formacje ochotnicze do obrony miasta. Zniknęło jednak wszystko to, co znaliśmy pod modną nazwą „ekonomia współdzielenia” (sharing economy).

"Usługi po prostu wyparowały"

Według podręcznikowej definicji ten model gospodarki ma polegać na - zacytujmy ten bełkot - "fundamentalnej zmianie modeli organizacyjnych i dystrybucyjnych, idących w kierunku rozproszonych sieci połączonych ze sobą jednostek i społeczności, obejmujące zarówno bezpośrednie świadczenie sobie usług przez ludzi, jak również współużytkowanie, współtworzenie, współkupowanie itp., umożliwiające radykalne zwiększenie efektywności wykorzystania zasobów". Brzmi pięknie. Ale tylko w teorii. Gdy okazało się, że na miasto spadają pociski, ceny usług w ekonomii współdzielenia poszybowały w absurdalne rewiry, a najczęściej te usługi po prostu wyparowały. Nie były dostępne.
Reklama
Reklama