Niewykluczone, że gdy Joe Biden prowadził we wtorek telekonferencję z Władimirem Putinem, myślał jednocześnie o Xi Jinpingu. Bo choć z polskiego punktu widzenia to dziwne, to Chiny są dziś prawdziwym problemem USA, zaś Rosja – jedynie elementem globalnej, antychińskiej układanki. I to wcale nie najważniejszym. Może średniej kategorii troublemakerem, a może potencjalnie atrakcyjnym „zasobem”. I o tym warto pamiętać, oceniając następstwa kolejnego szczytu Biden – Putin.
Liczby są nieubłagane. Rosyjski PKB jest 10 razy mniejszy, a budżet wojskowy mniej więcej 17 razy niższy od amerykańskiego. Gdy uwzględnić mniej wymierne czynniki, takie jak innowacyjność technologiczna czy efektywność alokacji środków, przepaść jeszcze się powiększa. Stany Zjednoczone, choć mają wielu wrogów, w skali globalnej wciąż są atrakcyjnym wzorcem cywilizacyjnym i politycznym. Rosja może o tym tylko pomarzyć. Pomimo perturbacji USA mają też za sobą najostrzejszą fazę okołowyborczego konfliktu wewnętrznego i stosunkowo sprawnie wychodzą z kryzysu pandemicznego. Rosja przeciwnie, kiepsko radzi sobie z kolejną falą COVID-19, co pogłębia (i bez tego poważny, bo systemowy) kryzys ekonomiczny, społeczny i demograficzny. Coraz ostrzejsze represje wymierzone w politycznych przeciwników ekipy Putina, a właściwie we wszystkie środowiska niezależne, a także ostentacyjne sfałszowanie niedawnych wyborów do Dumy pozwalają zaledwie odsunąć w czasie nieuniknione, czyli drastyczny spadek akceptacji dla obecnej formy rządów wraz z wchodzeniem na polityczną arenę kolejnych pokoleń – mniej niż ich rodzice czy dziadkowie skłonnych do akceptowania postsowieckich modeli politycznych.