W tej niechlubnej klasyfikacji nadal prowadzą Węgrzy. Tuż po II wojnie światowej, w 1946 roku miesięczna inflacja w tym kraju osiągnęła 12,95 biliarda proc. W Zimbambwe wynosi na razie "jedynie" 13,2 miliarda. Przeliczenie tego wyniku na roczną inflację to już nie lada wyzwanie, bo dochodzi ona do liczby 21-cyfrowej. W ostatnim tygodniu Zimbabwe wysunęło się na drugie miejsce na światowych listach, wyprzedzając Jugosławię z jej inflacją z 1994 roku.

Reklama

>>>W Zimbabwe wycinają zera

Co oznacza 21-cyfrowa inflacja dla zwykłego człowieka? Zimbabwańskie ceny podwajają się już co 32 godziny. Na Węgrzech w najgorszym momencie rosły dwa razy szybciej - mniej więcej co 15,4 godziny. To oznacza, że trzeba się naprawdę pospieszyć, by pieniądze w portfelu, czy raczej siatce lub dużej torbie, nie straciły wartości.

Niewykluczone, że będzie jeszcze gorzej. "Od Węgier dzieli ich jeszcze trochę, ale mogą je dogonić. Jeśli utrzymają obecne tempo, to za miesiąc, może półtora, wysuną się na pierwsze miejsce" - mówi gazecie "The Telegraph" prof. Steve Hanke z Cato Institute w Waszyngtonie.

Przy tym poziomie inflacji gospodarka praktycznie przestaje istnieć, bo ludzie nie używają już pieniędzy. Wymieniają jedynie produkty lub usługi za przedmioty. Czy reżim prezydenta Robeta Mugabe czeka więc rychły upadek? Niekoniecznie, bo Slobodan Miloszevic, który doprowadził do ogromnej inflacji w Jugosławii, przetrwał potem jeszcze osiem lat. A to nie wróży dobrze mieszkańcom Zimbabwe.