Chcąc wymienić postacie, które wywarły na początku naszego stulecia największy wpływ na przemiany społeczne, to pierwszymi nazwiskami przychodzącymi do głowy są Bill Gates, Steve Jobs oraz Mark Zuckerberg. Za sprawą ich projektów oraz innowacji świat zamienił się w globalną wioskę. Jej mieszkańcy mogą być nieustannie skomunikowani ze sobą za pośrednictwem osobistych urządzeń elektronicznych, podpiętych do jednej sieci komunikacyjnej. Skutki tej rewolucji technologicznej wciąż przekształcają ludzkość.
Apetyt na mięso rośnie
Tymczasem za progiem czai się już kolejna zmiana, bo globalna wioska poza komunikacją, rozrywką i strawą duchową potrzebuje też coraz więcej jedzenia. Jednocześnie pomimo wielkiej promocji w najbogatszych państwach idei wegetariańskich oraz wegańskich ogólnie apetyt na mięso wciąż rośnie. Dlatego wkrótce okaże się, czy warto zakonotować w pamięci swojsko brzmiące nazwisko Kozubal. Dziesięć lat temu biochemik dr Mark Kozubal z Uniwersytetu Stanowego Montana badał dla NASA gorące źródła w Parku Narodowym Yellowstone. Chodziło o odnalezienie organizmów żywych zdolnych przetrwać w ekstremalnych warunkach. Podczas poszukiwań odkrył nowy gatunek mikroorganizmów, któremu nadał nazwę Fusarium flavolapis.
Są to malutkie grzyby, zawierające olbrzymią ilość protein. Na jeden gram posiadają ich o 50 proc. więcej od przebogatego w białko tofu. Informacjami o swoim odkryciu dr Kozubal podzielił się z Thomasem Jonasem, który właśnie rzucił posadę prezesa firmy produkującej kosmetyki i urządził sobie dłuższe wakacje. Wkrótce obaj założyli start up Sustainable Bioproducts, obecnie przemianowany na spółkę Nature's Fynd. Od 2012 r. dr Kozubal doskonalił technologię przetwarzania grzybka Fusarium flavolapis na coś, co wyglądałoby jak mięso lub ser oraz tak samo pachniało i smakowało. Podobna sztuka udaje się już wielu innym producentom substytutów mięsa. Jedynie w USA wartość tego rynku szacowana jest na 7 mld dolarów i co więcej błyskawicznie rośnie. Ostatnimi laty o ponad 20 proc. rocznie.
Jednak, jeśli zamiennik pod względem smaku i właściwości odżywczych ma niewiele się różnić od oryginału, wówczas jego wyprodukowanie generuje spore koszty. Jeden z największych wytwórców substytutów mięsa z roślin, firma Beyond Meat z Los Angeles, chwali się od roku sukcesywnym obniżaniem cen produktów. Mimo to kilogram ich burgerów "wołowinopodobych" nadal jest o ok. 20 proc. droższy od oryginału. Sztuczne mięso hodowane w laboratorium z komórek macierzystych kosztuje jeszcze drożej. Tymczasem grzybki dr Marka Kozubala w gorącej zawiesinie namnażają się niczym drożdże, bez generowania nadmiernych kosztów. Nic więc dziwnego, iż po zapoznaniu się z wytworzonymi z nich hamburgerami, kotletami, serem śmietankowym, jogurtem oraz nuggetsami najbogatsi ludzie świata zwietrzyli dobry interes.
Walka z ociepleniem klimatu
Niedawno Bill Gates i Jeff Bezos zdecydowali, że dokapitalizują Nature's Fynd. Dołączył do nich także były wiceprezydent USA Al Gore. Wraz z mniej znanymi inwestorami wyasygnowali łącznie 158 mln dolarów na zbudowanie w Chicago fabryki, wytwarzającej wspomniane wyżej produkty żywnościowe. W informacji przekazanej tydzień temu telewizji CNBC pochwalono się, że hamburgery Nature's Fynd będą zwierały więcej białka niż krowie, a jednocześnie 10 razy mniej niezdrowego dla ludzi tłuszczu. Na pytanie o przyszłość przedsięwzięcia CEO Nature's Fynd Thomas Jonas oświadczył skromnie: "Konkurujemy z przemysłem mięsnym, który pracuje nad swoimi łańcuchami dostaw od 300 lat, więc mamy duże zaległości do nadrobienia". Jednak nie ukrywał swej wiary w końcowy sukces.
Jest ona jak najbardziej uzasadniona, choć konkurent to prawdziwy gigant. Branża mięsna jedynie w USA rocznie "przetwarza" na mięso i jego pochodne ok. 32 mln sztuk bydła, 9 miliardów kur, 241 mln indyków. Oferując przy tym pół miliona miejsc pracy bezpośrednio przy hodowaniu i "przetwarzaniu" oraz ponad 5 mln przy pakowaniu oraz dystrybucji. Każdego roku amerykańscy konsumenci wydają na zakup mięsa w sklepach ok. 75 mld dolarów. Nie wykazują przy tym zbyt wielkich chęci, żeby masowo przechodzić na weganizm. Podobnie zresztą jak w innych, bogatych krajach. Dzieje się tak, mimo propagowania w mediach zdrowego żywienia z ograniczaniem w menu przede wszystkim produktów odzwierzęcych. Generalnie ludziom mięso po prostu smakuje.
Jednak wiele wskazuje na, iż Gates i Bezos znów wykazali się znakomitym wyczuciem co do przyszłościowej inwestycji. Po pierwsze produkcja mięsa powoli znajduje się na celowniku nie tylko organizacji broniących praw zwierząt, ale też wszystkich walczących z ociepleniem klimatu. Dzieje się tak odkąd naukowcy zaczęli ostrzegać przed emisją przez bydło, owce i świnie "antropogenicznych gazów cieplarnianych" - przede wszystkim metanu. Rządy państw zachodnich, walczące już ze wszystkich sił z emisją CO2, do tej pory kwestię mięsnej diety zostawiały w spokoju, żeby nie drażnić wyborców. Jednak jeśli pojawi się tani produkt zastępczy, może się to szybko zmienić.
Dylematy moralne
Oprócz walki z ociepleniem klimatu, kolejnym atutem nadchodzącej rewolucji są dylematy moralne. Mięso ludzie gremialnie bardzo lubią, ale też przytłaczająca większość nie ma ochoty uczestniczyć w zdawaniu cierpień bezbronnym istotom. Tymczasem współczesny przemysłowy chów zwierząt stanowi dla nich nieustającą torturę. Przeciętny konsument woli o tym nie myśleć, lecz jeśli da mu się wybór, a jednocześnie podda nieustannej presji moralnej, zacznie zmieniać swe żywieniowe nawyki. Ratowanie planety, własnej przyszłości, oraz danie ulgi sumieniu, to aż nadto argumentów, otwierających zamiennikom mięsa i sera drogę do rynkowego sukcesu.
Do tego można jeszcze dołożyć ulgę dla portfela, bo znając amerykańską przedsiębiorczość, gdy coś da się produkować tanio i masowo, to wcześniej czy później tak się dzieje (z naciskiem na wcześniej). Jeśli więc grzybek Fusarium flavolapis spełni pokładane w nim nadzieje i wytwarzane z niego różne gatunki mięs, serów i jogurtów będą niewiele się różnić od oryginałów, wówczas rewolucja nabierze rozpędu. Al Gore nadal posiada spore wpływy w Partii Demokratycznej, zaś Bill Gates i Jeff Bezos dają gwarancję dostępu do nieograniczonych wręcz zasobów kapitału.
Zarysowujące się na horyzoncie zmiany nie mogą jednak przebiec jak w bajce na finał, w którym wszyscy jedzą hamburgery a’la Fusarium flavolapis, zaś klimat na Ziemi zaczyna się ochładzać. Acz na pewno środowisko naturalne mogłoby na nich bardzo zyskać, a dzika przyroda odetchnąć z ulgą.
Każda rewolucja niesie ofiary
Niestety w parze z każdą rewolucją idą ofiary, niekiedy bardzo liczne. W przypadku tej, jeśli radykalne zmiany nie zostaną rozciągnięte na dekady, ale (jak to ostatnio bywa) nastąpią w ciągu zaledwie jednej, ludzi, którzy wezmą na siebie koszty, łatwo wskazać. Szybka rezygnacja przez konsumentów z naturalnego mięsa odetnie od dochodów producentów i przetwórców, czyli w praktyce dziesiątki (a może setki?) milionów ludzi na całym świecie. Oczywiście beneficjenci starych porządków jak zawsze będą usiłowali się bronić. W końcu dysponują sporym kapitałem i wpływowymi lobby, zwłaszcza na terenie Unii Europejskiej. Jednak strona dążąca do zmiany ma w swym ręku więcej atutów, na czele z najprostszym i najbardziej zrozumiałym dla każdego człowieka - mianowicie możliwością narzucenia podziału na "dobro" i "zło". Zwolenników naturalnego mięsa łatwo przedstawić jako stronnictwo miłośników cierpienia zwierząt, zagłady planety i ewentualnie niezdrowego odżywiania się. Po czym zaszczuć w mediach. To, że ich codzienne życie zostanie wywrócone do góry nogami, okaże się kłopotem dla poszczególnych państw, jeśli zechcą zatroszczyć się o ową grupę ubożejących obywateli.
Przy czym rewolucja wcale nie musi się na tym zatrzymać. Skoro bowiem w sposób syntetyczny na liniach produkcyjnych da się wytwarzać żywność podobną do tej pochodzenia odzwierzęcego, to czemu nie spróbować tego samego z żywnością zawierającą składniki charakterystyczne dla roślin? Pomnażając zyski.
Taka rewolucja postawiłaby na głowie życie ponad połowy ludzkości utrzymującej się z uprawy roli. Liczba indywidualnych ofiar zapewne trudna byłaby do oszacowanie. Acz dotyczyłaby głównie Trzeciego Świata, co czynie je możliwymi do przyjęcia. W tym pesymistycznym scenariuszu, kreślącym ewentualne koszty szybkiej rewolucji żywnościowej, jasnym światełkiem niekoniecznie okazałaby się poprawa losu udomowionych zwierząt, hodowanych dla konsumpcji. W razie szybkiej zmiany te miliardy stworzeń stają się zupełnie zbyteczne, a nikt nie zafunduje im dożywotniej emerytury. To oznacza konieczność szybkiego wyrżnięcia, by nie generowały kosztów. Pozyskane tą drogą mięso zapewne zostałoby zutylizowane, żeby nagła nadpodaż nie psuła rynku oraz wizerunku rewolucji.