Dostępność mieszkań, aborcja, umowy śmieciowe, ocena transformacji, praca nastolatków – to tylko niektóre sprawy, w których jaskrawo widać ostatnio konflikt pokoleniowy. Starsi zarzucają 30-latkom, że są roszczeniowymi narcyzami, w odpowiedzi młodzi nazywają ich dziadersami i boomersami. Czy mamy w Polsce przesilenie pokoleniowe?

Reklama
Przeciwstawianie sobie pokoleń jest atrakcyjne publicystycznie, lecz kiedy spojrzymy np. na transfery finansowe między generacjami, ich warunki życia czy pracy, to okaże się, że milenialsi są głównym beneficjentem minionych 30 lat, w pewnej mierze okupionych ofiarą starszych roczników. Bo to one poniosły bezpośrednie koszty transformacji.
Jakub Sawulski w książce "Pokolenie ’89” pisze jednak, że osoby, które weszły w dorosłość po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, wcale nie uważają się za szczęściarzy. Borykają się z niskimi płacami, niestabilnym zatrudnieniem i zaporowymi cenami mieszkań. Martwią się, że może nie być ich stać na założenie rodziny, i są pewni, że czekają ich głodowe emerytury.
Książka Sawulskiego – skądinąd bardzo dobra – wiedzie czytelnika przez przegląd problemów dzisiejszych 30-latków do pytania: dlaczego młodzi się nie buntują? Sawulski sugeruje, że brakuje im tylko "szturchnięcia”. Co jak można się domyślać, było jedną z inspiracji Lewicy, która na niedawnej konwencji ogłosiła program skierowany do młodych. Jednak odpowiedź na pytanie o to, dlaczego 30-latkowie się nie buntują, może się dla niektórych okazać rozczarowująca. Z moich badań wynika, że pokolenie ’89 w znacznie większym stopniu niż pokolenia wcześniejsze akceptuje istniejący porządek gospodarczy. Dzisiejsi 30-latkowie są mniej skłonni kwestionować nierówności dochodowe i majątkowe, są bardziej krytyczni wobec interwencjonizmu państwowego i częściej uważają, że rząd marnuje dużą część naszych podatków. Na tych wskaźnikach mamy kilku- lub kilkunastoprocentowe różnice.

Jak pan to zbadał?

Opierając się na przeprowadzonych wywiadach i danych historycznych porównałem ze sobą postawy i ścieżki życiowe 30-latków w trzech pokoleniach. Pierwsze to właśnie osoby urodzone w latach 1988–89, które nie znają PRL – wchodziły w dorosłość, gdy Polska była członkiem UE i strefy Schengen. Nazywam je pokoleniem otwartych granic. Dla jego przedstawicieli wyjazd do pracy zawodowej na Zachód był już w większym stopniu opcją niż koniecznością ekonomiczną. Druga kohorta to osoby urodzone w latach 1970–1971, które wychowały się w PRL, ale większość doświadczeń zawodowych zdobywały w gospodarce rynkowej i w systemie demokratycznym. Określam je pokoleniem przejścia, gdyż ich wkroczenie w dorosłość było jednocześnie przejściem do nowego systemu. Socjolog Bogdan Mach nazywał je pokoleniem historycznej nadziei i codziennej niepewności. Najstarsze roczniki, które biorę pod uwagę, to ludzie urodzeni pod koniec lat 50. W dorosłość wchodzili ok. 1976 r., kiedy gospodarka socjalistyczna i PRL przeżywały kryzys, a formacyjnym doświadczeniem były dla nich wydarzenia związane z narodzinami Solidarności. W 1989 r. byli już aktywnymi zawodowo i świadomymi politycznie obywatelami. Porównania na tym samym etapie biografii pozwalają odróżnić różnicę młodsi – starsi od różnic generacyjnych, czyli tych bardziej trwałych.
Jak bardzo różnią się te trzy pokolenia między sobą?
Sytuacja ekonomiczna najstarszych, baby boomersów, była uwarunkowana przez porządek PRL, a także moment jego upadku. Ich światopogląd formował się w warunkach względnej równości, więc można powiedzieć, że była to dla nich norma. Z kolei początek kapitalizmu stworzył im selektywne szanse...