Pandemia będzie miała duży wpływ na światowy handel i kształt globalnych łańcuchów dostaw: obroty spadną, handel się bardziej zregionalizuje, zwiększy się protekcjonizm, a rola Chin w globalnych łańcuchach zmaleje. Do takich wniosków dochodzą w publikowanym dziś raporcie ekonomiści Polskiego Instytutu Ekonomicznego. PIE zwraca uwagę, że COVID-19 obnażył słabości dotychczasowego modelu, w którym międzynarodowe korporacje dużą część najbardziej pracochłonnych etapów produkcji umiejscowiły właśnie w Chinach. Problemy z utrzymaniem dostaw półproduktów wytwarzanych w chińskich fabrykach zmuszają je teraz do szukania nowych rozwiązań, wśród których będzie zapewne większe rozproszenie ogniw w łańcuchach dostaw, co miałoby poprawić ich bezpieczeństwo. Albo – przy zaangażowaniu rządów – przeniesienie większej części produkcji w pobliże kraju siedziby firmy. Dotyczy to szczególnie branż strategicznych. Do takich ostatnio zalicza się np. produkcję leków.
Ile może zyskać Polska? Gdyby dostawy półproduktów i wyrobów gotowych z Chin do Europy spadły o jedną piątą, a gospodarki starej UE w ich miejsce postawiłyby w równych proporcjach na produkcję własną i dostawy z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, to wartość dodana w polskiej gospodarce mogłaby być większa o 8,3 mld dol. rocznie. Polska odniosłaby największą korzyść z nowego ładu pośród wszystkich krajów UE, które przystąpiły do wspólnoty po 2004 r.
– Sporo zyskałyby w naszym regionie także Czechy (4,9 mld dol.), Węgry (2,7 mld dol.) i Rumunia (2,6 mld dol.) – wyliczają autorzy raportu PIE. Nieco słabiej jednak wygląda ten przyrost w ujęciu względnym, czyli jako wzrost procentowy wartości dodanej w gospodarce. W polskim przypadku byłoby to 1,87 proc., ale już np. na Słowacji wzrosłaby ona o 2,84 proc., a w Czechach o 2,75 proc.
Taka skala korzyści jest możliwa do osiągnięcia tylko wtedy, gdy w miejsce Chin nie wskoczą inne azjatyckie kraje z dużym zasobem taniej siły roboczej.
Wariant, w którym Europa Środkowo-Wschodnia staje się „fabryką” dla Starego Kontynentu, jest obarczony ryzykiem. Jest nim przede wszystkim dostęp do wykwalifikowanych pracowników, z czym polska gospodarka miała duży problem przed pandemią. Dziś, w czasie walki o utrzymanie miejsc pracy, wydaje się on mniejszy, ale jednak strukturalnie nic się nie zmieniło. Demografię mamy niekorzystną i z czasem będzie ona ciążyć rynkowi pracy coraz bardziej.
– Trudności z pozyskaniem pracowników o odpowiednich kwalifikacjach i rosnący koszt siły roboczej w praktyce mogą stać się istotnymi przeszkodami w ewentualnym przejmowaniu przez Polskę „delokalizowanych” łańcuchów wartości. Mogą ujawnić się zwłaszcza w średnim i długim okresie, gdy gospodarka przezwycięży zapaść wywołaną pandemią – uważają ekonomiści PIE.
Na korzyść polskiej gospodarki przemawia fakt, że jest ona postrzegana jako konkurencyjna. PIE przytacza ranking globalnej konkurencyjności, sporządzany przez Światowe Forum Ekonomiczne. Zajmujemy w nim 37. miejsce na 141 sklasyfikowanych krajów.
– Spośród gospodarek Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej – a więc potencjalnych rywali – nieznacznie wyprzedzają nas jedynie Czechy oraz stosunkowo niewielkie gospodarki Estonii i Słowenii – zauważają autorzy raportu. Gorzej oceniane są m.in. Słowacja, Węgry, Bułgaria czy Rumunia, a także Turcja.
Już dziś można wskazać główne obszary, w jakich kraje będą konkurować o miejsce w łańcuchach wartości. To te branże, w których wykorzystanie komponentów sprowadzanych z Chin jest dziś największe. Szczególnie podatna na postpandemiczne zmiany będzie przede wszystkim produkcja komputerów, elektroniki i wyrobów optycznych, urządzeń elektrycznych, motoryzacja i farmacja. W Polsce w każdej z tych branż tzw. wsad importowy jest duży, w każdej też duża część produkcji idzie na eksport. Dla przykładu w komputerach i elektronice ok. 63 proc. przychodów pochodzi z eksportu, głównie z rynku unijnego (88 proc. całej sprzedaży za granicę w 2018 r.).