Kiedy kilka dni temu otwierana była fabryka ciężarówek MAN w podkrakowskich Niepołomicach, feta była wielka: przecinanie wstęgi, toasty, orkiestra. Ale uruchomiona na pokaz produkcja już trzy godziny później została zatrzymana. Powód? Brak ludzi do obsługi maszyn.

Reklama

Niemieccy właściciele fabryki są przerażeni. "Plują sobie w brodę, że zdecydowali się na budowę fabryki w Polsce. Liczyli na tanią siłę roboczą, ale okazało się, że w ogóle nie ma chętnych do pracy" - mówi anonimowo dziennikowi.pl osoba związana z inwestorem.

Podobne problemy mają firmy w całej Polsce, np. poznański Volkswagen albo Bosh w Łodzi. Jak tłumaczy Luiza Stolarczyk z łódzkiego oddziału firmy rekrutacyjnej Job Impulse, bezrobotni z wielkich miast nie chcą podejmować pracy i personelu trzeba szukać daleko na prowincji.

Dowieziemy, tylko się zgłoś

"Od dłuższego czasu mamy problem z nakłonieniem łódzkich bezrobotnych do podjęcia zatrudnienia. W odwrotności do nich, zainteresowanie mieszkańców mniejszych miejscowości pracą jest znaczne, zwłaszcza teraz, kiedy skończył się sezon na prace dorywcze w rolnictwie" - mówi.

Reklama

Głównym problemem w pozyskiwaniu pracowników z małych miast jest zorganizowanie im dojazdu do pracy. Firmy są skłonne pokrywać wszystkie koszty, byle tylko chętni zgodzili się na zatrudnienie. Job Impulse w samej tylko Łodzi organizuje codziennie przewóz dla ponad 30 osób, które dowozi pod dwa zakłady na Widzewie. Dojazdy zajmują im od dwóch do trzech godzin dziennie.

Praca czeka na urzędników

Reklama

Kłopoty z pozyskiwaniem pracowników dotyczą także niemal wszystkich ministerstw i centralnych urzędów. Mimo publikowania licznych ogłoszeń w prasie i w internecie wiele z nich nie może poradzić sobie z obsadzeniem stanowisk średniego i niższego szczebla.

Taki problem ma choćby kancelaria premiera, która w zeszłym tygodniu zmuszona była odwołać konkurs na stanowisko naczelnika Wydziału Biuletynu Informacji Publicznej. Na ogłoszenie odpowiedziały dwie osoby, ale jedna zaraz potem zrezygnowała.

Jeden z urzędników z biura dyrektora generalnego kancelarii premiera opowiadał anonimowo dziennikowi.pl, że jeszcze w zeszłym roku do naboru zgłaszało się nawet 30 osób na jedno miejsce. Teraz zdarza się, że na rozmowę kwalifikacyjną zapraszanych jest sześć osób, a przychodzą trzy. Coraz gorsze są także kwalifikacje kandydatów.

W ZUS brakuje lekarzy

Podobnie jest w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, któremu najbardziej brakuje lekarzy-orzeczników ustalających prawo do renty.

"Od dwóch lat w naszym oddziale pracuje tylko siedmiu lekarzy, choć powinno ich być 15. Ale nie jesteśmy w stanie znaleźć chętnych do pracy. A ci, którzy przychodzą, zaraz uciekają" - mówi Wiesława Sadowska, rzeczniczka radomskiego oddziału ZUS.

Ale nie tylko lekarze nie garną się do pracy. ZUS-owi coraz trudniej znaleźć także chętnych na stanowiska urzędnicze, zaczyna brakować np. specjalistów ustalających wysokość emerytur.