Polska wygrała we wrześniu z KE przed Sądem UE w sprawie decyzji dotyczącej umożliwienia Gazpromowi większego wykorzystania gazociągu OPAL. Sędziowie z Luksemburga uznali, że decyzja ta została wydana z naruszeniem zasady solidarności energetycznej.
Chodzi o wydaną 28 października 2016 roku zgodę KE na większe wykorzystanie lądowej odnogi Nord Streamu, czyli biegnącego wzdłuż niemiecko-polskiej granicy gazociągu. Wcześniej Rosjanie wykorzystywali tylko połowę jego mocy, choć przez lata starali się go zmonopolizować.
Zwykle Komisja Europejska broni swoich rozstrzygnięć aż do ostatniego możliwego etapu. Tym razem stało się jednak inaczej. Odwoływanie się od rozstrzygnięcia byłoby decyzją polityczną, a przez opóźnienie powstania nowej KE nie miał kto jej podjąć, bo Komisja Jeana-Claude'a Junckera ograniczyła swoje działanie do bieżącego administrowania.
Jednak kolegium pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen, nawet gdyby powstało wcześniej, mogło nie chcieć narażać się w pierwszych dniach swojego funkcjonowania na krytykę, broniąc decyzji podjętych przez poprzedników.
Dla obecnej KE sprawa była też niezbyt wygodna, bo argument o solidarności energetycznej, który został użyty przez sąd w Luksemburgu, zgadzał się z tym, o czym od lat mówili komisarze odpowiedzialni za kwestie energetyczne.
Cała sprawa niekoniecznie musi się jednak zakończyć. Teoretycznie jeszcze w piątek odwołanie mogą złożyć Niemcy. Wiceszef KE ds. unii energetycznej Marosz Szefczovicz mówił we wrześniu, że rozstrzygnięcie w przypadku apelacji zajęłoby około 2-3 lat.
"Drugi scenariusz zakłada brak odwołania od decyzji albo decyzję niemieckiego regulatora (Bundesnetzagentur - PAP), aby przygotować nową ocenę i przedstawić ją Komisji, tak jak to zostało zrobione w przypadku decyzji, która została anulowana przez Sąd UE" – wskazywał Szefczovicz.
Zgodnie z przyznanym wyjątkiem Gazprom miał rezerwację na 50 proc. przepustowości gazociągu OPAL, ale mógł ją zwiększyć, wdrażając tzw. program uwalniania gazu, czyli oferowania części gazu, dokładnie 3 mld m sześciennych, na rynku poza kontraktami.
Gazprom nie spełnił jednak nigdy tych warunków - nie uruchomił programu uwalniania gazu, uznając, że byłoby to nieopłacalne. Ostatecznie został tylko z 50 procentami przepustowości. Tak było aż do 2016 r., gdy Bundesnetzagentur poinformował Komisję o zamiarze zwiększenia, na wniosek Gazpromu, rezerwacji przepustowości dla rosyjskiego koncernu. Komisja się zgodziła.
Polski rząd, a także spółka zależna PGNiG w grudniu 2016 roku złożyły do unijnego sądu pozwy przeciwko KE. Warszawa argumentowała, że postanowienie KE jest niekorzystne dla bezpieczeństwa energetycznego Polski.