"Europa potrzebuje dodatkowego połączenia, które poprawi stabilność zaopatrzenia w energię" - oświadczył wczoraj premier Matti Vanhanen w fińskim parlamencie. Szef rządu wyraźnie dał do zrozumienia, że jego kraj - na przekór Polsce, Estonii, Łotwie i Litwie - jest zwolennikiem projektu, który w 2005 roku wspólnie zainicjowali Władimir Putin i Gerhard Schroeder.

Wschodnie państwa Unii alarmują: gdy gazociąg zostanie ukończony, będzie umożliwiał Rosji szantaż gazowy - surowiec do Polski będzie można odciąć, nie narażając na straty klientów Gazpromu w zachodniej Europie. A o tym, że Rosja jest zdolna do "gazowego szantażu", przekonały się już Białoruś i Ukraina.

Przed wystąpieniem Vanhanena sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Dzień przed fińską woltą estoński rząd niespodziewanie oświadczył, że nie zgadza się, by konsorcjum Gazpromu i niemieckich koncernów E.ON i BASF przeprowadziło gazociąg przez 9-milowy pas wód przybrzeżnych Zatoki Fińskiej należących do tego kraju. Przez chwilę wydawało się, że wart 9 miliardów euro projekt będzie musiał zostać zaniechany lub nowa rura pobiegnie lądem przez Europę Środkową, tak jak tego chce Polska.

Tak by się stało, gdyby władze Finlandii poszły śladem Tallina. W niektórych miejscach Zatoka Fińska stanowi w całości fińskie lub estońskie wody terytorialne i bez zgody jednego lub drugiego sąsiada Rosjanie mogą zapomnieć o swojej kluczowej budowie.

Jednak wczoraj Finowie nie tylko zasygnalizowali gotowość pójścia na ustępstwa wobec Kremla, na dodatek krytykowali Estonię. - Decyzja tamtejszego rządu jest godna pożałowania - mówił w rozmowie z głównym dziennikiem kraju "Helsingin Sanomat" Martti Poutanen z fińskiego ministerstwa ochrony środowiska. Jego zdaniem poprowadzenie inwestycji przez fińską część Zatoki jest dużo bardziej ryzykowne, bo tu Bałtyk jest głębszy, a jego dno nierówne.

Dzięki najnowszemu sporowi między krajami Unii Europejskiej Gazprom już zaciera ręce. Zaledwie w środę Komisja Europejska przyjęła projekt dyrektywy, który ma ograniczyć unijne inwestycje rosyjskiego giganta. Decyzja rządu w Helsinkach ratuje tymczasem najważniejszą dla Rosjan inwestycję ostatnich lat.
Tuż po ogłoszeniu decyzji przez Finlandię rzecznik Nord Stream - spółki mającej zbudować gazociąg - rozpromieniony zapowiadał, że konstrukcja zostanie oddana do użytku w terminie, czyli w roku 2010.

Po raz kolejny okazało się też, że w starciu z Rosją Tallin może liczyć jedynie na ograniczoną solidarność unijnych partnerów. Rosjan wyraźnie taka sytuacja zadowala. "Estonia powinna z nami współpracować, a nie blokować inwestycje z powodów politycznych" - oświadczył w telewizji Wiesti 24 szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow.












Reklama