Chodzi o projekt Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, który przewiduje prawo do błędu. Miałoby ono polegać na tym, że w przypadku mniej istotnego naruszenia przepisów związanych z wykonywaną działalnością gospodarczą przedsiębiorca nie będzie podlegał karze, jeżeli stwierdzone naruszenie zostanie usunięte w wyznaczonym przez organ kontrolny terminie. Z prawa do błędu mieliby korzystać tylko mikro, mali i średni przedsiębiorcy i jedynie przez rok od założenia działalności. MPiT przewiduje dwa ograniczenia: popełnianie naruszeń po raz kolejny oraz przypadki rażącego naruszenia prawa. W toku konsultacji jednak wiele publicznych podmiotów skrytykowało przygotowane rozwiązanie.
Zmasowana krytyka
By zrozumieć, jak wygląda mechanizm przyjmowania proprzedsiębiorczych zmian w Polsce, warto zobaczyć kilka konferencji uzgodnieniowych (czyli spotkań projektodawcy z wnoszącymi uwagi, by wypracować ostateczne brzmienie projektu).
– Wygląda to tak, że przedstawiciele kilkudziesięciu urzędów, jeden po drugim, wstają i mówią, że ograniczenie liczby lub zakresu kontroli i prawo do błędu to fantastyczne rozwiązanie. A potem dodają, że powinno obejmować wszystkie urzędy, tylko nie ten, który reprezentują. I tak osoba po osobie – opowiada Arkadiusz Pączka, ekspert Pracodawców RP i członek Rady Dialogu Społecznego.
Projektodawca – na ogół minister przedsiębiorczości – czasem stawia na swoim. Niekiedy jednak musi okroić projekt, rezygnując z najciekawszych rozwiązań. I z tym właśnie, w toku prac nad prawem do błędu, mamy obecnie do czynienia.
Główny inspektor jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych: – Rozwiązanie niezgodne z prawem unijnym.
Urząd Ochrony Danych Osobowych: – Projekt oczywiście sprzeczny z RODO.
Urząd Regulacji Energetyki: – Po co prawo do błędu ma dotyczyć średnich przedsiębiorców?
Główny inspektor ochrony środowiska: – Świetny pomysł. Ale wyłączcie z niego naszą działalność.
No i ministerstwa. Te też co do zasady popierają wprowadzanie ułatwień dla biznesu. Ale już w szczegółach mają do nich zastrzeżenia. Najwięcej – resort finansów.
Na placu boju
– To kolejny dowód na to, że jedno się mówi, a drugie robi. A od kilku lat niestety widać przełożenie zwrotnicy na antyprzedsiębiorcze podejście. Niekiedy rządzący robią pół kroku do przodu, by zaraz zrobić dwa kroki wstecz – uważa Janusz Piechociński, minister gospodarki w latach 2012–2015. I dodaje, że uwagi ze strony szefów urzędów są bardzo niepokojące, bo dają sygnał ich podwładnym, by nie wpatrywać się zbytnio w Konstytucję biznesu i zasadę zaufania do przedsiębiorców.
– Inna rzecz, że – nomen omen – błąd popełnił resort przedsiębiorczości. Z takimi propozycjami jak prawo do błędu należy wychodzić do publicznej debaty, gdy już ustali się szczegóły z najbardziej zainteresowanymi podmiotami. Źle wygląda, gdy ministerstwa: przedsiębiorczości i finansów nie zgadzają się ze sobą w tak podstawowej kwestii, jak wizja traktowania biznesu – zaznacza Janusz Piechociński.
Przedstawiciele Ministerstwa Przedsiębiorczości jednak podkreślają, że nic złego się nie stało. Grzegorz Płatek, dyrektor departamentu doskonalenia regulacji gospodarczych w MPiT, zaznacza, że ministerstwo podtrzymuje propozycję wprowadzenia prawa do błędu. A uwagi do projektu – co podkreśla – są nie tylko krytyczne; są również pozytywne. Nie można jego zdaniem więc mówić o tym, że większość krytykuje, skoro uwagi krytyczne co do prawa do błędu przedstawiło jedynie kilkanaście ministerstw i urzędów. A projekt opiniowało przecież kilkadziesiąt instytucji.
– Przedstawione opinie i postulaty zostały omówione w trakcie bardzo produktywnej konferencji uzgodnieniowej, która miała miejsce w drugiej połowie kwietnia. Posłużą one do doprecyzowania nowej regulacji w ten sposób, by została zagwarantowana jej jak największa skuteczność – mówi Płatek.
Arkadiusz Pączka nie ma jednak wątpliwości, że celem większości urzędów jest spowodowanie, by prawo do błędu nigdy nie weszło w życie. Nie można też zapominać, że bardzo przeciwny jest ten resort, od którego opinii wiele zależy, czyli Ministerstwo Finansów.
– Bynajmniej Jadwiga Emilewicz nie pozostała sama na placu boju. Jako przedsiębiorcy bardzo wspieramy jej inicjatywę – zapewnia ekspert.
Business Centre Club w opinii do projektu wskazał, że projektowana instytucja jest niedoskonała, gdyż... będzie dotyczyła zbyt małej liczby podmiotów. Organizacja chce, by prawo do błędu rozszerzyć na wszystkich przedsiębiorców niezależnie od czasu naruszenia. Jedynym warunkiem dla zastosowania ulgowego traktowania byłoby to, że naruszenie zostało popełnione po raz pierwszy.
Prof. Mariusz Bidziński: Albo dla wszystkich, albo dla nikogo [OPINIA]
Instytucji prawa do błędu w zaproponowanej formie nie należy wprowadzać, ale z zupełnie innych powodów, niż przekonują niechętne jej ministerstwa i urzędy. Bynajmniej nie jest tak, że jej wejście w życie uniemożliwiłoby kontrole lub sprzyjało oszukiwaniu państwa. Przed tak daleko idącymi konsekwencjami Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii system zabezpieczyło. Razi jednak chęć nierównego traktowania przedsiębiorców. Prowadzący działalność popełniają błędy nie tylko w ciągu pierwszego roku. Tymczasem projektodawca sugeruje, by kogoś po 11 miesiącach działalności upomnieć, a już po 13 miesiącach – finansowo ukarać. Wprowadzanie sztywnych progów to niefortunny pomysł. Do tego nie jestem przekonany, czy państwo z góry powinno zakładać, iż przepisy są tak skomplikowane, że nie sposób ich zrozumieć. A de facto takie jest założenie. Oczywiście regulacje w Polsce są nieprecyzyjne i niejasne, ale rozwiązaniem jest ich upraszczanie i odchwaszczanie, a nie mówienie „odpuszczamy wam, bo i tak tego nie sposób pojąć”. Najkrócej mówiąc: instytucja prawa do błędu powinna albo obejmować wszystkich przedsiębiorców w całym czasie trwania działalności gospodarczej, albo jej być w ogóle nie powinno. Nie można się zgadzać na nierówne traktowanie poszczególnych grup przedsiębiorców, biorąc za kryterium czas prowadzenia działalności.