W sobotę na dobre ruszyła kampania. Swoje konwencje miały PiS, Wiosna Roberta Biedronia i Platforma Obywatelska, która zatwierdzała listy wyborcze. Wszyscy licytują wysoko. Na razie nikt nie zaprząta sobie głowy odpowiedzią na pytanie, skąd wziąć na to wszystko pieniądze.
Wiele wskazuje, że rywalizujące o władzę ugrupowania liczą na utrzymanie dobrej koniunktury w 2020 r. I na to, że wzrost deficytu załatwi sprawę zmieszczenia zapowiedzi w planie wydatkowym. Taki sposób myślenia zaprezentował podczas jednego z weekendowych wystąpień premier Mateusz Morawiecki. – Zdecydowaliśmy się na zwiększenie deficytu budżetowego do 2, może nawet 3 proc. PKB. Będziemy się starali, żeby było poniżej 3 proc., bo takie są reguły Unii Europejskiej, a my jesteśmy dobrym krajem członkowskim i z tym sercem na dłoni daliśmy wszystko, co na ten moment jest możliwe. Przez programy uszczelnienia podatków, wygrane bitwy w Ministerstwie Finansów z mafiami VAT-owskimi, przestępcami podatkowymi – mówił w sobotę w Strzelinie szef rządu.
Przekaz PiS jest prosty – w 2015 r. opozycja i eksperci mówili, że na program 500 plus czy obniżenie wieku emerytalnego nie będzie pieniędzy, a Polska idzie scenariuszem greckim do bankructwa. PiS liczy, że realizacja „piątki” pozwoli podtrzymać koniunkturę i napędzi dochody budżetowe. – My nasze programy potrafimy realizować. Ta nowa piątka choć też jest bardzo trudna, to jest możliwa do zrealizowania. Ale tylko przez sprawny rząd, który będzie miał mocną wolę, żeby go zrealizować i nie naruszyć finansów publicznych – mówił Jarosław Kaczyński w sobotę w Wieluniu. Problem jest taki, że chociaż w uszczelnieniu VAT czy podatku dochodowego od firm jest jeszcze przestrzeń do wyciśnięcia kilku miliardów złotych, to będzie to proces znacznie trudniejszy niż w ostatnich trzech latach i raczej nie pozwoli na znalezienie ponad 30 mld zł. A właśnie na taki koszt netto piątki Kaczyńskiego w przyszłym roku wskazują eksperci.
Reklama
Bez podwyżki podatków czy wprowadzenia nowych danin wyjściem jest jedynie wzrost deficytu budżetowego, i to w okresie wciąż szybkiego wzrostu PKB (analitycy są zgodni, że w 2020 r. może wciąż liczyć na dynamikę wzrostu powyżej 3 proc.). Schody zaczną się przy głębszym spowolnieniu, ale ono może przyjść z opóźnieniem.
To, że rząd ma niekomfortową sytuację, wynika także z istnienia w ustawie o finansach publicznych reguły wydatkowej, która nie pozwala – gdy jest dobra koniunktura, jak to ma miejsce dzisiaj – na zbyt szybki wzrost wydatków z kasy państwa. Ustawę można zmienić w ekspresowym tempie, ale zostanie to zapewne źle odebrane przez inwestorów, którzy pożyczają Polsce pieniądze na finansowanie deficytu, czy agencje ratingowe, które w regule widzą kotwicę dla finansów i źródło obniżania zadłużenia.
Te same problemy, które wiążą dzisiaj ręce rządzącym, będą ograniczeniem dla każdej ekipy po wyborach. Tymczasem opozycja licytuje co najmniej tak wysoko, jak PiS. W sobotę lider Koalicji Europejskiej Grzegorz Schetyna uspokajał, że jeśli opozycja dojdzie do władzy, nie odbierze tego, co przyznał w czasach swoich rządów PiS. Stara się w ten sposób zneutralizować kampanijną linię PiS, który straszy wyborców, że zmiana na szczytach władzy będzie oznaczała korektę programu 500 plus i cofnięcie obniżki wieku emerytalnego.
Ale to oznacza także, że rozwiązania z „nowej piątki”, które PiS wprowadzi jeszcze przed wyborami – nie będą korygowane. Chodzi m.in. o Emeryturę plus. – Te pieniądze się ludziom należą. Będziemy pilnować i patrzeć władzy na ręce, żeby obietnic dotrzymali, ale niech się PiS nie spodziewa pochwał – to za późno i zbyt mało – mówił Schetyna, przypominając, że część z propozycji zgłaszała wcześniej Platforma. Lider opozycji zapowiedział wprowadzenie 1000 zł podwyżek dla nauczycieli czy ogłaszanego już wcześniej programu „Wyższe płace”. Tylko ta ostatnia propozycja to koszt wyższy niż piątka Kaczyńskiego. Co pokazuje, że jeśli PO dojdzie do władzy, to jej pierwszym wyzwaniem będzie szukanie nowych dochodów dla realizacji programów wdrożonych przez PiS oraz na własne pomysły.
Także Wiosna stawia na hojne postulaty finansowe. Robert Biedroń wrócił w sobotę do pomysłu 1600 zł gwarantowanej emerytury. Otrzymaliby ją wszyscy seniorzy bez względu na staż składkowy. Dziś, by otrzymać minimalną emeryturę, należy przynajmniej przez 20 lat w przypadku kobiet i 25 w przypadku mężczyzn opłacać składki. Na razie wyliczeń na ten temat nie widać. Jak wynika z naszych analiz, sama podwyżka świadczeń dla osób, które mają dziś emeryturę minimalną lub niższą, to ponad 10 mld zł.

Wiosna daje 1600 zł emerytury, PO – po 1000 zł nauczycielom