Wyrywać Polskę z pułapki średniego rozwoju - to wizja polityki gospodarczej, której realizację PiS uzależnia od mocy państwa. Rządzący chcą repolonizować te obszary, które ich zdaniem pochopnie zostały oddane w prywatne ręce. Kilka dni temu wicepremier Mateusz Morawiecki mówił o tym, że „repolonizacja jest wyraźnym znakiem zmiany systemu”. Efektem tej zmiany jest wchodzenie państwa w kolejne obszary życia publicznego. Jesteśmy świadkami swego rodzaju nacjonalizacji sfery publicznej. Efekty tego procesu są trudne do przewidzenia. Może nim być ucieczka ze wspomnianego średniego rozwoju, ale też wpadnięcie w kolejną pułapkę: kartelizacji państwa i klientelizmu czyli układu nieformalnych zależności typu ekonomiczno-politycznego.
PiS skończył ze sprzedażą państwowego majątku. Symbolicznie zlikwidował Ministerstwo Skarbu. Państwo odkupiło od włoskiego właściciela Bank Pekao. Poprzednia ekipa też miała takie zakusy – PKO BP podjął się misji "odzyskania" irlandzkiego BZ WBK. Nie udało się. W sferze zarządzania majątkiem państwowym PiS wszedł więc w buty, które już nieco rozchodzili poprzednicy. Prawdziwy zwrot w polityce gospodarczej to nie próby "udomowiania” kolejnych sektorów czy podmiotów, ale centralne kierowanie nimi. Widzialna ręka państwa ma zwycięsko siłować się z niewidzialną ręką rynku. Reguły gry zaś określa Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.
Dobre, bo polskie banki
Inwestycji będzie więcej, ale to rząd zdecyduje, jakich i gdzie. Na razie ich udział w PKB spadł do 18,1 proc. -najniżej od przeszło dwóch dekad. Innowacje też mają powstawać nie z potrzeby rynku, ale planu. Ten nakreślą wyposażone w miliardy złotych i kontrolowane przez państwa instytucje. Rozdzieli zaś widzialna ręka państwa. Takich przykładów w rozkładzie jazdy dla gospodarki napisanym przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego jest więcej. Dobrą zmianę ma wprowadzić państwo.
W podejściu do instytucji finansowych między PO i PiS widać zasadniczą różnicę. Ta druga partia dokonuje znacznie głębszych zmian personalnych, często wprost sięgając do kadr politycznych. W Aliorze po przejęciu przez PZU nie było znaczących zmian aż do bieżącego roku, gdy ze stanowiska zrezygnował twórca tej instytucji Wojciech Sobieraj. W Pekao włoski prezes Luigi Lovaglio pracował tylko kilka dni po przejęciu instytucji przez krajowy kapitał. Do jego odejścia doprowadziła rada nadzorcza wybrana pierwszego dnia po sfinalizowaniu transakcji przez PZU i PFR. – To jest dobra zmiana, nawet bardzo dobra zmiana, aczkolwiek mogłaby być lepsza – tak członków nowej rady Pekao podsumował prof. Leszek Pawłowicz, jeden z największych krajowych autorytetów w dziedzinie bankowości, który kierował nią w poprzedniej kadencji.
Żaden wcześniejszy rząd nie rozkręcił z taką mocą kadrowej karuzeli w spółkach kontrolowanych przez państwo. Stanowiska stracili nie tylko niemal wszyscy prezesi powołani na stanowiska za czasów PO-PSL. Walka o władzę między zwalczającymi się frakcjami w ramach rządzącej koalicji pozbawiła posad także menedżerów powołanych już po wyborach z 2015 r. Symbolem kadrowego zamieszania stała się Giełda Papierów Wartościowych, która w ciągu dwóch lat miała czterech prezesów, a dodatkowo przez sześć miesięcy stanowisko to pozostało nieobsadzone. Sytuacja GPW dobrze oddaje stosunek rządzącej partii do rynku kapitałowego. Z jednej strony padają deklaracje o tym, jak ważny jest to wycinek gospodarki; z drugiej, działania sugerują coś zupełnie przeciwnego. Rządzącej koalicji nie udało się wypracować porozumienia w sprawie reformy systemu emerytalnego, która miała stanowić jeden z filarów budowania krajowych oszczędności, a polskim firmom otworzyć drogę do stałego źródła kapitału. Mimo zapowiedzi nie zaczęły się prace nad strategią dla rynku kapitałowego. Wyciągając od kontrolowanych przez państwo spółek, w większości notowanych na giełdzie, niemal 200 mln zł na Polską Fundację Narodową, która zrealizowała kampanię popierającą reformę sądownictwa forsowaną przez PiS, rząd Beaty Szydło pokazał za to, że jest w stanie połamać wszelkie obowiązujące na rynku kapitałowym standardy.
Energetyka państwowa. Zbrojeniówka i IT też
Rozszerzenie roli państwa to nie tylko kwestia podejścia do instytucji finansowych czy giełdy. Podobnie jest w energetyce czy zbrojeniówce. W grudniu 2015 r. stworzono stanowisko pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Tę funkcję objął Piotr Naimski, jeden z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Choć koncepcja rozbudowy infrastruktury wydaje się słuszna, bo dywersyfikacja kierunków dostaw sprzyja co do zasady obniżce cen, to z drugiej strony rząd PiS wprowadził regulacje, które ograniczają konkurencję na rynku. Taki skutek ma obowiązująca od sierpnia ustawa o zapasach, znacznie ograniczająca opłacalność importu gazu do Polski przez prywatne firmy. To sprzyja umocnieniu pozycji kontrolowanego przez państwo PGNiG i grozi wzrostem cen surowca na krajowym rynku.
Już w pierwszych dniach urzędowania jedną z decyzji nowego rządu było przekazanie kontroli nad Polską Grupą Zbrojeniową z Ministerstwa Skarbu do Ministerstwa Obrony Narodowej. Współpracownicy ministra Antoniego Macierewicza zarówno w resorcie, jak i w przemyśle konsekwentnie realizują koncepcję rozwoju państwowego przemysłu zbrojeniowego. Za wszelką cenę. Nawet jeśli w danym zakresie nie ma potrzebnego know-how, a ma je polski przemysł prywatny. Doskonałym przykładem jest zamówienie na system kierowania polem walki (tzw. BMS). Decyzja o powierzeniu tego programu konsorcjum Polskiej Grupy Zbrojeniowej, podczas gdy co najmniej dwie prywatne firmy dysponowały dużo bardziej dojrzałym rozwiązaniem, będzie na pewno miała wpływ na termin wdrożenia - ocenia gen. Adam Duda, były szef Inspektoratu Uzbrojenia, obecnie ekspert fundacji Stratpoints.
Innym przykładem preferowania polskiego państwowego przedsiębiorstwa bez wymaganego produktu wobec polskiego prywatnego dysponującego produktem jest zakup bezzałogowców. Będące na ostatniej prostej postępowania na systemy Orlik i Wizjer zostały unieważnione (najlepszą ofertę złożył "prywaciarz"). Wkrótce potem znów rozpisano postępowanie na Orlika. Z formalnym zastrzeżeniem, że dostawcą może być tylko podmiot kontrolowany przez Skarb Państwa. Trudno wyobrazić sobie inny scenariusz niż to, że wygra je Polska Grupa Zbrojeniowa. O ile poprzednicy mieli problemy z podejmowaniem jakichkolwiek decyzji zakupowych, to można odnieść wrażenie, że obecnie w resorcie obrony, poza nielicznymi wyjątkami, decyzje są już dawno podjęte, niezależnie od okoliczności zewnętrznych.
Efektem polityki stawiania na państwowe jest to, że Wojsko Polskie sprzęt dostanie później. Podatnik zapłaci za niego więcej, a prywatny biznes musi szukać innych ścieżek rozwoju. Z drugiej strony, budowanie kompetencji zbrojeniowych jest potrzebne, zajmuje czas i musi kosztować. Trudno jednak powiedzieć, dlaczego musi się odbywać kosztem polskiej prywatnej zbrojeniówki.
Dokładnie ten sam mechanizm obowiązuje w procesie informatyzacji państwa. Po infoaferze, która wybuchła za czasów rządów PO, było jasne, że trzeba zmienić zasady współpracy państwa, urzędników i firm z sektora IT. Początkowo myślano głównie o reformie prawa zamówień publicznych, by nie dopuścić do kolejnych problemów z przetargami. Rząd PiS wywrócił stolik. Postawiono na centralizację. Albo jak to się modnie mówi, budowę cybersuwerenności. Promuje się instytucje rządowe - Centralny Ośrodek Informatyki oraz Naukową i Akademicką Sieć Komputerową. COI zaczęto pozycjonować jako "informatyzacyjny in-house dla administracji", zlecając mu bez przetargów, jako zadania zlecone - kolejne inwestycje, od budowy portalu Obywatel.gov po prace nad mDokumentami.
NASK zaś uzyskał pozycję krajowego instytutu naukowego i ustawowo przyznano mu funkcję operatora dla ogromnej inwestycji (wartość programu 1,6 mld zł) budowy Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej. Wzrasta również znaczenia Exatela, czyli operatora, którego właścicielem do marca była Polska Grupa Energetyczna, a od kilku miesięcy jest nim Skarb Państwa. Exatel zarządzający ok. 20 tys. km światłowodu i odpowiedzialny za sieci szczególnie wrażliwe ze względów bezpieczeństwa, bez przetargu dostał zlecenie od MSWiA na dalszy rozwój tej pajęczyny. W ten sposób powstaje swego rodzaju państwowy telekom.
Transport tylko narodowy
Państwowy i narodowy musi być również przewoźnik lotniczy. LOT zaczyna wychodzić na prostą - rozwija siatkę połączeń, zamawia kolejne samoloty. Niedawno wicepremier Mateusz Morawiecki stwierdził: "PLL LOT nie miałyby szansy przetrwania bez przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość". Ale to nieprawda. Restrukturyzacji firmy dokonał przede wszystkim Sebastian Mikosz, który kierował nią od lutego 2013 do września 2015 r. Dzięki cięciom i pomocy państwa udało mu się doprowadzić do sytuacji, w której firma przynosi zyski. Mikosz uważał jednak, że dalszy rozwój zapewni firmie strategiczny partner. Miał nim być amerykański fundusz Indigo Partners, ale na sprzedaż udziałów nie zgodził się ówczesny minister skarbu z PO. Nowy rząd PiS nie wykluczał dofinansowania przez prywatnego partnera, ale temat umarł. Szansą na rozwój firmy ma być budowa wielkiego portu przesiadkowego w Baranowie koło Grodziska Mazowieckiego.
Narodowa ma być też kolej. Rząd PiS zapowiedział, że nie ma mowy o prywatyzacji najważniejszych spółek kolejowych. Jeszcze w 2015 r. ówczesne władze PKP zapowiadały sprywatyzowanie spółki PKP Intercity, czyli głównego przewoźnika kolejowego, który obsługuje połączenia dalekobieżne. Władze na kolei sprawowały wtedy tzw. bankomaty, czyli osoby ze środowiska finansistów powiązanych z Leszkiem Balcerowiczem. Skarb Państwa miał zachować pakiet kontrolny. W tym roku szef PKP Krzysztof Mamiński powiedział: Nie będzie prywatyzacji spółek z Grupy PKP.
Wycofanie się ze sprzedaży PKP Intercity to być może dobra decyzja, ale rząd musi mieć jednocześnie dobry pomysł na rozwój firmy. I pomysł na konkurencję na rynku. Od dłuższego czasu na polski rynek chce wejść np. czeski prywatny przewoźnik - Leo Express, który zamierzał jeździć z Warszawy przez Katowice do Pragi. Na wjazd na tę trasę na razie ma szans, bo według Ministerstwa Infrastruktury nowe połączenie nie może zagrażać istniejącym połączeniom spółki PKP Intercity. A ta dominuje na trasie Warszawa - Katowice. Ostatecznie Leo Express dostał zgodę na mniej atrakcyjną trasę Kraków - Praga.
Oświata centralnie zarządzana. Samorząd mniej samorządny
Centralizacja dotyczy również oświaty. Przebiega ona na kilku polach. Większe znacznie mają kuratorzy i ich nadzór nad dyrektorami szkół. Mają oni prawo wstępu na zajęcia w charakterze obserwatora bez zawiadomienia. To MEN wybiera kuratorów, a ci mają wpływ na to, jak wygląda edukacja. Wcześniej ich wybór odbywał się w trybie konkursowym. Obecnie są powywoływani na to stanowisko spośród grona sympatyków PiS. Bez żadnych procedur.
Kolejnym punktem jest brak możliwości likwidacji szkoły przez samorząd bez zgody kuratora, czyli de facto zgody MEN. Wcześniej, jeśli kuratorium wydało negatywną opinię, gmina nie musiała jej uwzględnić. To kurator musiał walczyć przed sądem, jeśli chciał zablokować likwidację placówki. Obecnie jest odwrotnie.
Ten proces jest zresztą znacznie szerszy. Dotyczy w zasadzie idei samorządności. Nie jest planowany żaden proces upaństwowienia. Toczy się jedynie dyskusja na temat podziału kompetencji między instytucjami państwowymi - tak szef MSWiA Mariusz Błaszczak odpowiedział w marcu br. na zarzuty samorządowców, że obecny gabinet dąży do centralizacji władzy w państwie. Dyskusja może i trwa, ale jej faktycznym efektem jest zazwyczaj okrajanie samorządów z kolejnych kompetencji. Na każdym szczeblu. Na wojewódzkim praktycznie straciły już wpływ na obsadę władz funduszy ochrony środowiska, które dysponują aktywami rzędu 8 mld zł (dziś większość członków rad nadzorczych wybierają organy państwowe). Podobny los spotkał ośrodki doradztwa rolniczego, wcześniej podlegające władzom regionalnym, dziś Ministerstwu Rolnictwa.
Z kolei opracowana przez rząd tzw. nowa ustawa wdrożeniowa zwiększyła nadzór wojewodów nad systemem dystrybucji środków unijnych przez marszałków województw. Od 2018 r. marszałkowie stracą też kompetencje w kwestii wypłat 500 zł na dziecko (tzw. sprawy transgraniczne) na rzecz wojewodów. Powiaty z kolei niepokoją informacje dotyczące centralizacji funkcjonowania nadzoru budowlanego, powiatowych urzędów pracy, sanepidu czy stacji kontroli pojazdów. Obecnie trwa też batalia o regulowanie taryf wodnych – państwo chce powołać krajowego regulatora, który będzie pilnował, by lokalne władze nie przeszarżowały z cenami za wodę.
Zagraniczni agenci bez pieniędzy
Od ponad roku organizacje pozarządowe apelowały do pomysłodawców powołania Narodowego Instytutu Wolności – Narodowego Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego o zaprzestanie prac. Ich zdaniem to zagrożenie dla niezależności trzeciego sektora. Decyzje o przyznaniu pieniędzy dla NGO będą miały charakter stricte polityczny, co według krytyków grozi rozwojem klientelizmu. Projekt bez problemów przeszedł przez Radę Ministrów, Sejm i niedawno Senat.
W wielkim skrócie Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego jako nowa instytucja funkcjonująca przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów ma przejąć zadania departamentu pożytku publicznego w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Ta nowa instytucja ma rozdzielać publiczne środki na funkcjonowanie NGO. Co więcej, na mocy ustawy powstanie też Komitet ds. Pożytku Publicznego, który wzmocni współpracę między ministerstwami w zakresie współpracy z organizacjami pozarządowymi. Jego przewodniczący będzie członkiem Rady Ministrów, a w jego składzie będą reprezentanci poszczególnych ministerstw w randze sekretarzy stanu. Komitet ma m.in. opiniować wszystkie projekty, które w jakikolwiek sposób dotyczą społeczeństwa obywatelskiego.
Brzmi to wszystko dosyć niewinnie, ale nie jest szczególną tajemnicą, że dla rządu PiS ogromna część działających u nas organizacji - szczególnie dużych jak Fundacja Batorego - nie realizuje tych zadań, które winny być wspierane finansowo przez państwo. Równolegle są powoływane nowe, bliskie PiS NGO. Polska Fundacja Narodowa, która ze składek spółek Skarbu Państwa zebrała 189 mln zł i z części tych środków sfinansowała prorządową kampanię o reformie sądownictwa. Niejasne są do końca fundusze Reduty Dobrego Imienia czy Reduty PWPW. Powstają jednak kolejne bliskie rządowi instytucje. Właśnie powołano Fundację Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która „ma służyć umacnianiu, rozbudowywaniu i upowszechnianiu wartości, które towarzyszyły naszemu narodowi od tysiąca lat”. Jej pierwszym zadaniem jest zakup rękopisów „Potopu” Henryka Sienkiewicza