Miliardy, jakie co roku trafiają w ręce zagranicznych inwestorów, którzy wybudowali w Polsce swoje fabryki albo przejęli krajowe przedsiębiorstwa czy banki, budzą niemałe emocje. Między innymi za sprawą wicepremiera Mateusza Morawieckiego, który jednocześnie chwali się nowymi projektami – ostatnio np. sprowadzeniem do nas centrum outsourcingowego amerykańskiego banku JP Morgan, ale i przestrzega przed nadmiernym uzależnieniem od obcego kapitału.
Bardziej im się opłaca tylko w Czechach
Jak wynika z danych Eurostatu, w 2016 r. dochody zagranicznych inwestorów bezpośrednich w Polsce wyniosły niemal 18,8 mld euro i były najwyższe w historii. Jeśli wziąć pod uwagę ostatnie cztery kwartały (druga połowa ubiegłego i pierwsza tego roku), urosły jeszcze o prawie 140 mln euro. W efekcie każde zainwestowane u nas 100 euro przekładało się na 8,4 euro zysku dla zagranicznego właściciela (publikowane niedawno dane NBP wskazywały, że stopa dochodów jest nieco wyższa). W wartościach bezwzględnych w Polsce zagraniczni właściciele zarabiają kwoty porównywalne do Szwecji czy Hiszpanii. Jednak ponieważ tam wartość zaangażowania jest większa, to uzyskiwane stopy zwrotu są niższe – w Szwecji 5 proc., a w Hiszpanii niewiele ponad 3 proc.
Poziom dochodów zagranicy z inwestycji w naszym kraju faktycznie lokuje nas w europejskiej czołówce. Pozycja lidera należy jednak do Czechów. Tam stopa zwrotu zagranicznych inwestorów regularnie przekracza 10 proc. Na drugim miejscu znajdują się Litwini. W ubiegłym roku stopa zwrotu właścicieli spoza kraju wyniosła tam 9,9 proc.
Więcej zysków zostawiają tylko Chorwaci
Tyle że nie całość zarobionych pieniędzy jest transferowana za granicę. W minionym roku niemal 8 mld euro wyniosły reinwestowane zyski. To pieniądze zarobione przez polskie filie zagranicznych firm, które nie są wypłacane w postaci dywidendy, a powiększają kapitały zarejestrowanych w naszym kraju spółek. Pozwalają one na rozszerzenie skali działania – podejmowanie nowych inwestycji, podniesienie poziomu zadłużenia itp. Reinwestowane zyski stanowiły 3,8 proc. ogólnej kwoty zagranicznych inwestycji bezpośrednich w naszym kraju. To najwięcej od 2007 r. Ekonomiści interpretują to jako wyraz zaufania do lokalnej gospodarki i przekonania, że u nas da się osiągnąć zyski wyższe niż np. w kraju siedziby zagranicznego koncernu.
Ubiegłoroczna proporcja reinwestowanych zysków do ogólnego zaangażowania zagranicznych inwestorów bezpośrednich dała nam drugie miejsce w Europie. Na pierwszym była Chorwacja, gdzie wyniosła 4,5 proc. Biorąc pod uwagę okres od 2005 r., średnia dla Polski wynosi 3,1 proc., tyle samo co w przypadku Czech. Bardziej korzystne są statystyki tylko dwóch krajów: Estonii (5,8 proc.) i Irlandii (3,4 proc.).
Polska spada na 9. pozycję
Jeśli od ogólnej kwoty dochodów zagranicznych inwestorów bezpośrednich odjąć to, co decydują się oni pozostawić w "kraju goszczącym", okazuje się, że Polska spada na 9. miejsce w Europie pod względem stosunku kwot transferowanych do innych krajów do ogólnego zaangażowania inwestorów. Tuż za nami są takie państwa, jak Austria, Szwajcaria czy Szwecja. W naszym przypadku stosunkowo dużą rolę odgrywają koszty obsługi długu (pożyczki lub obejmowanie emisji obligacji to drugi – prócz powiększania funduszy własnych – sposób inwestowania). Jeden z powodów: stopy procentowe w Polsce, choć rekordowo niskie, są zdecydowanie wyższe niż w krajach strefy euro czy Czechach. Jeszcze wyższe są w Islandii, gdzie właśnie obsługa zadłużenia jest główną drogą transferowania dochodów zagranicznych właścicieli.
Innym sposobem są bieżące kontrakty handlowe. Tu dostępne dane nie pozwalają na rozróżnienie, ile zarabiają na nich zagraniczni właściciele krajowych przedsiębiorstw, a ile niepowiązani z nimi kontrahenci. Ponoszone za granicą przez polskie firmy opłaty za użytkowanie własności intelektualnej to 2,5 mld euro w skali roku (rekordzistką jest niewielka Irlandia, gdzie ze względów podatkowych lokowane są często europejskie centrale międzynarodowych korporacji, tam jest to ponad 70 mld euro). Rząd przymierza się do przeglądu cen transferowych i sprawdzania, czy firmy nie zawierają transakcji tylko po to, by ograniczyć wysokość płaconych nad Wisłą podatków.
Zagraniczne usługi konsultingowe kosztują polskie firmy 4,5 mld euro rocznie. Lokowanie u nas centrów outsourcingowych przyniosło jednak efekty: do naszego kraju z tytułu konsultingu trafia więcej. W efekcie notujemy tu już nadwyżkę sięgającą miliarda euro w skali roku.