Zapowiedź prezydenta Andrzeja Dudy, że ponownie skieruje do Sejmu dwie z trzech ustaw dotyczących zmian w sądownictwie, odbiła się głośnym echem na naszym rynku walutowym. W poniedziałek rano za euro trzeba było płacić nawet ponad 4,27 zł. Po transmitowanym w telewizji oświadczeniu, o którym błyskawicznie poinformowały agencje prasowe, w ciągu kilku minut euro potaniało o prawie 1 proc., do nieco ponad 4,23 zł. Tak dużego wzmocnienia złotego nie było od sierpnia ub.r. Nasza waluta zyskiwała nie tylko wobec europejskiej. Kurs dolara zmalał z 3,66 zł do 3,63 zł, a franka szwajcarskiego z 3,87 zł do 3,84 zł.
Dla inwestorów zagranicznych deklaracja prezydenta oznaczała spadek ryzyka politycznego. Stąd wzrost kursu polskiej waluty. Analitycy jednak studzą optymizm. – W ciągu ostatniego miesiąca kurs złotego praktycznie się nie zmienił. Z perspektywy zewnętrznych inwestorów wróciliśmy do punktu wyjścia – podkreśla Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego, części amerykańskiej Citigroup.
Jeszcze na początku minionego tygodnia złoty był w trendzie aprecjacyjnym. Pośpieszne prace parlamentu nad ustawami zmieniającymi prawo dotyczące sądów i nasilające się demonstracje przeciwko nim sprawiły, że ten trend się zmienił. W piątek złoty stracił wobec euro 1,3 proc., najwięcej od niemal 13 miesięcy.
Reklama
Weto prezydenta Dudy jest oczywiście pozytywne dla aktywów denominowanych w polskich złotych i krótkoterminowe ryzyko spadkowe dla złotego znacząco zmalało. Ale biorąc pod uwagę zagrożenia związane z nową ustawą, notowania powinny zawierać stałą, choć ograniczoną, premię za ryzyko – ocenili, cytowani przez agencję Bloomberg, analitycy banku ING. Według nich możliwości umocnienia złotego ogranicza dwumiesięczny termin, jaki Duda dał parlamentarzystom na poprawienie zawetowanych przepisów i ciągłe napięcia w stosunkach Polski z Unią Europejską. Ale sprawę "ustaw sądowych" i ich wpływu na krajowy rynek niektórzy traktują szerzej.
– To, co działo się w ostatnich dniach, utwierdza zagranicznych inwestorów w przekonaniu, że wciąż jesteśmy tzw. emerging market. Niewiele zmienia fakt, że w innych krajach też można wskazywać przykłady konfliktów czy niestabilności politycznej. Można relatywizować, ale liczy się to, że nie przybliżamy się do krajów rozwiniętych – tak wpływ konfliktu wokół Sądu Najwyższego komentuje menedżer jednej z dużych państwowych firm.
Piotr Kalisz patrzy na to nieco inaczej. – Należymy do emerging markets i większość obecnych u nas inwestorów zagranicznych specjalizuje się w takich rynkach. Większa zmienność, zarówno jeśli chodzi o wyniki gospodarki, jak i politykę, to jest coś wpisanego w ich "mandat"– mówi ekspert.
Firma MSCI, która tworzy globalne indeksy cieszące się największym respektem na rynkach (międzynarodowe fundusze wykorzystują je do tego, by w odpowiednich proporcjach podzielić posiadane pieniądze na aktywa w różnych krajach), wyróżnia 25 wschodzących rynków. W Europie prócz nas są to Czechy, Grecja, Węgry i Rosja. Wyższa kategoria to rynki rozwinięte (np. cała strefa euro z wyłączeniem Grecji), a niższa – rynki graniczne (Rumunia, Słowenia, Chorwacja, ale też Litwa czy Estonia; pod uwagę brana jest bowiem wielkość danego rynku i jego płynność).
Dla niektórych analityków miarą ryzyka politycznego związanego z inwestycjami w naszym kraju jest kurs złotego do forinta. Tu wczoraj również nastąpiło umocnienie złotego, jednak w ostatnich dniach węgierska waluta w stosunku do naszej była najmocniejsza od lutego. Co ciekawe, również wczoraj po spotkaniu premier Beaty Szydło z marszałkami Sejmu i Senatu oraz spekulacjach o możliwości rozwiązania parlamentu i ogłoszenia przedterminowych wyborów złoty nieco osłabił się.