W ramach tzw. sojuszu drogowego sygnatariusze zadeklarowali ostrzejszą walkę z dumpingiem socjalnym. Chodzi o to, że płace kierowców z krajów nowej Europy są niższe, niż te obowiązujące w starej Unii.

Reklama

Państwa sygnatariusze zobowiązały się m.in. do wprowadzenia w życie rozwiązań, zgodnie z którymi kierowcy mieliby wracać na gwarantowany przepisami 45-godzinny odpoczynek (w skali tygodnia) do swoich krajów.

To jednoznacznie premiuje transportowców z Francji i Niemiec, którzy ze względu na bliskość geograficzną ich państw byliby w stanie tak zorganizować przewozy, by spełnić wspomniane wymogi. Dla przewoźników z krajów takich jak Polska nie byłoby to możliwe, jeśli realizują kurs np. do Hiszpanii. Musieliby odpoczywać niemal dwie ustawowe doby w środku trasy.

O wiele groźniejszy od celów, jakie stawiają sobie niektóre państwa starej Unii, jest sposób, w jaki to robią. – Obawiam się, że rozpoczynamy kształtowanie europejskiej polityki nie na poziomie UE, lecz poszczególnych grup silnych państw, które mają wspólne interesy. W ten sposób omijane są mechanizmy negocjacyjne, które służą wypracowaniu kompromisu. Jak tak dalej pójdzie, niedługo zostaniemy za burtą – mówi Maciej Wroński, prezes związku pracodawców Transport i Logistyka Polska.

Podobnie uważa Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników w Polsce. – Cóż to za Europa równych szans, gdzie spotyka się dziewięciu ministrów i umawia, jak uderzyć w pozostałych – pointuje. Nie do takiej przecież Unii wchodziliśmy.