Prawie 158 mld zł krąży w gospodarce w postaci banknotów i monet. To dane
Narodowego Banku Polskiego. Kwota nie uwzględnia tego, co
banki trzymają w swoich kasach, dotyczy gotówki w obiegu używanej do codziennych płatności i rozliczeń, ale też tej, którą Polacy trzymają "w skarpecie". Wzrost wartości gotówki w obiegu wynosił w kwietniu prawie 17 proc. rok do roku. Tak dużej dynamiki wzrostu nie notowano od początku 2009 r. Wtedy miało to związek ze spieniężaniem inwestycji, czyli np. wypłacaniem lokat z banków czy wycofywaniem się z funduszy inwestycyjnych ze strachu przed negatywnymi skutkami kryzysu finansowego.
Niskie stopy procentowe i utrzymująca się deflacja powodują, że - z jednej strony - trzymanie pieniędzy w bankach mniej się opłaca, zaś z drugiej, że trzymanie gotówki nie oznacza strat. Inna teoria to wzrost szarej strefy, gdzie rozliczenia gotówkowe to standard. Choć trudno to zweryfikować, zwykle szara strefa powiększa się w czasie dekoniunktury, a obecnie mamy gospodarczy wzrost - zauważa Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka Raiffeisen Polbanku. Przypomina, że
rząd, próbując ograniczać szarą strefę, przeforsował obniżenie limitu transakcji gotówkowych w firmach z 15 tys. euro do 15 tys. zł.
Według danych
NBP największe zapotrzebowanie jest na banknoty o najwyższych nominałach. Najwięcej w obiegu jest setek: ich łączna wartość na koniec ubiegłego roku to 106,3 mld zł. W ciągu roku zapotrzebowanie na setki wzrosło o 14 proc. Jeszcze szybciej, bo o 20 proc., urósł popyt na dwusetki. Łączna wartość tych banknotów w portfelach Polaków wynosiła 39,3 mld zł.
W monetach największy wzrost odnotowano w przypadku
pięciozłotówek, bo o ok. 12 proc. Ale to nie ich jest najwięcej w obiegu. Licząc w sztukach, dominują niskie nominały: 5 gr, 2 gr i 1 gr. Samych jednogroszówek jest prawie 6 mld sztuk.
NBP podaje, że liczba pobieranych monet wzrasta systematycznie, a na niskie nominały popyt jest praktycznie nieograniczony.
Rosnąca popularność gotówki ma swoje dobre i złe strony. Z punktu widzenia banku centralnego to kłopot, bo oznacza coraz większe koszty emisji pieniądza. Rocznie kosztuje to ok. 300 mln zł (dokładna kwota z 2014 r. to 290,8 mln zł, danych za 2015 r. jeszcze nie ma). NBP staje w tym przypadku przed dylematem. Z jednej strony stara się ograniczać koszty emisji, np. stosując nowy, tańszy stop do produkcji niskonominałowych monet (ten ruch obniżył w 2013 r. koszt zakupu tych monet o ponad połowę). Z drugiej musi pamiętać o zabezpieczeniach przed fałszerstwami, nie może więc odpuścić sobie jakości banknotów i monet. Kosztem 9 mln zł zmodernizował w ostatnich latach zabezpieczenia banknotów o nominałach od 10 do 100 zł. Kolejne 5 mln zł wydał na modernizację dwusetki, której jest coraz więcej w obrocie.
Efekt inwestycji w zabezpieczenia to spadek liczby sfałszowanych banknotów. Od marca 2014 r., kiedy to do obiegu trafiły zmodernizowane dziesięcio-, dwudziesto-, pięćdziesięcio- i stuzłotówki, do grudnia 2015 r. ujawniono zaledwie 282 sztuki fałszywek nowych banknotów. Wszystkich falsyfikatów banknotów w ubiegłym roku było 7803, fałszywych monet 2296. Najczęściej fałszowane nominały w 2015 r. to 100 zł (34 proc.) oraz 50 zł (49 proc. całości). Odnosząc to do liczby wszystkich banknotów w obiegu, skala fałszerstw wyraźnie się zmniejszyła. O ile jeszcze w 2014 r. liczba fałszywek wynosiła 7,55 na milion banknotów, o tyle w 2015 było to już 4,57.
Równolegle z inwestowaniem w zabezpieczenia bank centralny stara się zmniejszać koszty. Prawdopodobnie w przyszłym roku wyemituje nowy banknot o nominale 500 zł. Ma on spełniać taką rolę, jak przez lata spełniała dwusetka, która do obiegu trafiała rzadko, ale była wykorzystywana do utrzymywania zapasów gotówki w skarbcu. Jeśli zapadnie decyzja o wprowadzeniu pięćsetki do obiegu, może ona w pewnym stopniu zastępować nominały 200 oraz 100 zł w rezerwach banknotów. Stanowi to bardzo mocne przełożenie na koszty tych rezerw - ocenia Przemysław Kuk, dyrektor departamentu komunikacji i promocji NBP.
Ale to niejedyny potencjalny sposób obniżenia kosztów emisji gotówki. Bank centralny zwraca uwagę, że duże oszczędności dałoby też zaokrąglanie płatności gotówkowych, co ograniczyłoby użycie monet o najniższych nominałach. Jedną próbę przeforsowania zapisów o zaokrąglaniu płatności podjęto kilka lat temu, ale rząd PO-PSL nie podjął tematu (NBP nie ma inicjatywy ustawodawczej). Gdyby udało się doprowadzić do faktycznego wycofania groszówek z obiegu, koszty emisji wyraźnie by spadły.
To w przypadku tych monet występuje zjawisko tzw. znikania - uczestnicy obrotu cały czas zgłaszają zapotrzebowanie na takie monety, jednak po skierowaniu ich do obiegu bardzo szybko z niego wypadają. Bank centralny przekonuje, że na ograniczeniu emisji groszówek skorzystaliby wszyscy: oprócz spadku kosztów w samym banku centralnym mniej kosztowałaby obsługa gotówki np. w sklepach (choćby przez niższe koszty sortowania i liczenia monet). NBP nie może jednocześnie samodzielnie zdecydować o zaprzestaniu emisji groszówek. To oficjalne tzw. znaki pieniężne, których bank centralny musi dostarczać gospodarce z mocy ustawy.