Z konkluzji badania wynika, że wśród wszystkich skontrolowanych w drugiej połowie ubiegłego roku przez inspekcję partii wyrobów mięsnych w 14,5 proc. stwierdzono niezgodne z deklaracjami tzw. parametry fizykochemiczne. Miały one m.in. inny skład niż ustalony przez producentów. Stwierdzono w nich na przykład obecność niedeklarowanych surowców - na przykład wieprzowych, drobiowych, wołowych czy mięsa oddzielonego mechanicznie. To ostatnie jest na ogół najgorszej jakości, ponieważ składa się z chrząstek, ścięgien, tłuszczu, skór drobiowych. W kontrolowanych wyrobach znaleziono też zawyżoną zawartość wody, tłuszczu i soli oraz zaniżoną wartość białka. To jednak nie koniec nadużyć.
Wśród skontrolowanych przez IJHARS partii wyrobów mięsnych 24,1 proc. było źle oznakowanych. Producenci wydłużali na nich bezpodstawnie termin przydatności do spożycia niektórych produktów. Podawali czasem informacje wprowadzające w błąd konsumenta co do metod wytwarzania i składu wyrobów. W ich nazwach używano nieadekwatnych określeń, takich jak kiełbasa, wędlina babuni, spod strzechy, chłopska, swojska, domowa, wiejska i tradycyjna mimo braku dokumentów potwierdzających tradycyjne metody wytwarzania.
Stwierdzane nieprawidłowości nie dotyczą na ogół dużych przedsiębiorstw - twierdzi prof. Andrzej Pisula ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Jego zdaniem firmy takie mocno dbają o swój wizerunek i rygorystycznie przestrzegają procedur produkcyjnych ustalonych w swoich normach. Mają też specjalistów, którzy zajmują się tylko i wyłącznie monitorowaniem przepisów prawnych w zakresie znakowania towarów na etykietach. Ponadto wielkie przedsiębiorstwa sprzedają swoje produkty głównie w dużych sieciach handlowych, które także badają, czy skład produktów jest zgodny z deklaracjami producenta.

Problemy występują przede wszystkim w średnich i małych firmach - uważa prof. Pisula. Jego zdaniem przedsiębiorstwa te czasem mniej starannie nadzorują oznakowanie swoich wyrobów, co ma dramatyczne skutki w sytuacji częstych zmian przepisów dotyczących jakości wędlin. Do tego nie ma odpowiedniego systemu, który przekazywałby firmom zmiany w przepisach - podkreśla prof. Pisula.

Reklama
Najważniejszy jest surowiec, który stanowi ponad 70 proc. kosztów produkcji wyrobów mięsnych. Przy tym niezwykle trudne jest jego wystandaryzowanie na odpowiedni skład chemiczny - zawartości wody, białka i tłuszczu. Wielkie zakłady mają urządzenia, które szybko wyznaczają skład surowcowy. Ale najprostsze z nich kosztują ok. 250 tys. zł, a najbardziej wyrafinowane nawet milion złotych. Małych zakładów nie stać na taki wydatek. Szacują skład chemiczny wzrokowo. I choć różnice nie są duże, to są wychwytywane przez IJHARS - przekonuje prof. Pisula.

Jest też pewna grupa producentów, która świadomie fałszuje deklarowany skład wyrobów albo podaje niepełne bądź nieprawdziwe informacje na etykietach. Wszystko po to, aby utrzymać klienta i ukryć prawdę o rzeczywistym składzie produktu - chodzi o to, aby ukryć przed klientem niską jakość produktu, oferując jednocześnie niską cenę. Faktem jest jednak, że skala nieprawidłowości z biegiem lat się zmniejsza. W ubiegłym roku odsetek skontrolowanych partii wyrobów mięsnych, które nie spełniały deklaracji producentów, był o 6,5 pkt proc. mniejszy niż w roku poprzednim, a niewłaściwie oznakowanych o 7,1 pkt proc. mniejszy.

Nieprawidłowości występują również w innych branżach, m.in. w piekarniczej. Po skontrolowaniu przez IJHARS 148 piekarni niewłaściwe oznakowanie wykazano w 39,9 proc. partii pieczywa. Na przykład w wykazie jego składników nie podawano niektórych używanych surowców i polepszaczy. Co ważne, w branży piekarniczej odsetek niewłaściwie oznakowanych partii pieczywa był w ubiegłym roku o 8,1 pkt proc. wyższy niż w roku poprzednim.

psav linki wyróżnione