W tym roku - jak podliczył serwis BudżetyObywatelskie.pl - samorządy przeznaczą na projekty zgłaszane przez mieszkańców ponad 318 mln zł. To dobry wynik, biorąc pod uwagę fakt, że moda na taki rodzaj zarządzania wydatkami zaczęła się w Polsce dopiero w 2011 r. Wówczas, jako pierwszy z inicjatywą wyszedł Sopot. Do dzisiaj w jego ślady poszło ponad 80 samorządów.
Zdaniem przedstawicieli PiS przyszła jednak pora, by budżety obywatelskie przestały być tylko modą, a zaczęły - lokalnym obowiązkiem. Prace w tym zakresie wkrótce rozpocznie parlamentarny zespół ds. miast polskich. Chęć udziału w dyskusjach zadeklarowali też przedstawiciele Związku Miast Polskich. Rozmowy będą dotyczyć dwóch aspektów. Pierwszy z nich jest związany z wprowadzeniem obligatoryjności tworzenia budżetów partycypacyjnych w miastach. Drugi dotyczy minimów, które taki budżet powinien spełniać, np. w odniesieniu procentowym do budżetu gminy - wyjaśnia nam wiceprzewodniczący zespołu poseł Łukasz Schreiber z PiS. I dodaje, że dzisiaj w niektórych miastach budżety obywatelskie ocierają się o parodię.
Pomysł podoba się nawet części sejmowej opozycji, choć zauważa ona, że jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Budżety obywatelskie należy rozpowszechniać. Pytanie tylko, czy powinno się to odbywać na zasadzie obowiązkowości - mówi Jan Grabiec z PO. Ale zaraz potem przyznaje, że z drugiej strony wprowadzenie ogólnokrajowego standardu mogłoby zagwarantować większą przejrzystość. Warunkiem jest jednak przedyskutowanie tematu z władzami lokalnymi. Biorąc pod uwagę dotychczasowy brak konsultacji ze stroną samorządową wielu ważnych dla niej projektów, mam obawy, czy tym razem do takiej próby w ogóle dojdzie - zastanawia się Grabiec.
Zamiary posłów rządzącej partii już teraz ostro krytykuje część samorządowców. Naprawdę nie ma ważniejszych spraw dla mieszkańców? Niech inicjatorzy tej propozycji posłuchają lepiej, jakie są oczekiwania ludzi. Jestem przeciwnikiem narzucania czegokolwiek samorządom, a zwolennikiem tworzenia im możliwości. To powinno je odróżniać od władzy centralnej - uważa Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia.
Reklama
To nie pierwszy raz, gdy jedna z głównych partii wychodzi z zamiarem wprowadzenia zmian w budżetach obywatelskich. Tuż przed pierwszą turą wyborów samorządowych w listopadzie 2014 r. z postulatem "budżet obywatelski w każdej gminie" wyszła ówczesna premier Ewa Kopacz (PO). A rok wcześniej PSL przygotowało projekt ustawy w tej sprawie. Ludowcy chcieli, by każda gmina powyżej 5 tys. mieszkańców przeznaczyła co najmniej 1 proc. wydatków na inwestycje, o których decydowaliby mieszkańcy.
Reklama
Eksperci zajmujący się tematyką budżetów partycypacyjnych są co najmniej zaintrygowani kierunkiem obranym przez PiS. Plany partii są ciekawe, choć kij ma dwa końce. Taki rodzaj decydowania o budżetach przebojem wszedł do naszych miast, ale przykłady jego stosowania są bardzo różne. Najważniejsze jest jednak to, że samorządy wychodzą z taką inicjatywą, bo same tego chcą. Wprowadzenie obowiązku stosowania budżetów może spowodować, że cały proces będzie wynaturzony = przestrzega Filip Pazderski z Instytutu Spraw Publicznych.
Jego zdaniem zamiast daleko idącej rewolucji rząd powinien przyjąć taktykę małych kroków, które stopniowo doprowadzą do pożądanego modelu. Być może na początek wystarczyłoby przyjąć zasadę, która obowiązuje przy wyodrębnianiu tzw. funduszy sołeckich w mniejszych jednostkach na szczeblu sołectw. Tam radni muszą podjąć decyzję, czy tworzą taki fundusz czy nie. Jeśli nie, to podejmując uchwałę o takiej treści, będą przynajmniej odczuwali większą presję, by jakoś wytłumaczyć się z tego mieszkańcom = twierdzi Pazderski.
Z jednym argumentem PiS nie wypada się nie zgodzić - że budżety obywatelskie w niektórych samorządach budzą, delikatnie mówiąc, kontrowersje. Zdarza się, że pomimo niemałej puli środków, bank rozbijają pojedyncze projekty, zgarniając większość pieniędzy. Dwa lata temu z 6 mln zł przeznaczonych na zadania inwestycyjne w Rzeszowie ponad 90 proc. kwoty trafiło na projekt upiększenia parku Papieskiego. Jak pod koniec ubiegłego roku donosiły lokalne media (m.in. Nowiny24), inwestycje zostały zgłoszone przez samych urzędników, w efekcie czego na 97 wniosków aż 31 dotyczyło rozbudowy parku. Każdy z wniosków nazywał się tak samo i dotyczył takiego samego zakresu prac.

Podobna historia rozegrała się na warszawskim Ursynowie. Chodziło o budowę integracyjnego ośrodka dla osób niepełnosprawnych za 3 mln zł. Projekt lansowany był przez jedno ze stowarzyszeń. Jak się okazało, jedna z dzielnicowych radnych była członkinią wspomnianego stowarzyszenia i zasiadała jednocześnie w zespole ds. budżetu partycypacyjnego opiniującym zgłaszane projekty