564 mld zł zgromadzone w końcu lipca na lokatach bankowych przez Polaków to kwota o 2,9 mld zł wyższa niż miesiąc wcześniej. Mieliśmy więc największy miesięczny wzrost oszczędności od lutego - wynika z danych opublikowanych przez Narodowy Bank Polski.
Ekonomiści mają kilka teorii wyjaśniających fenomen wzrostu wartości bankowych lokat mimo bardzo niskich stóp procentowych. Pierwsza: strach przed lokowaniem pieniędzy w ryzykowne inwestycje, np. w akcje. Od kilku miesięcy giełdowi komentatorzy wieszczą długotrwałą bessę na warszawskim parkiecie, która ma wynikać z mniejszej aktywności otwartych funduszy inwestycyjnych. OFE nie tylko nie będą kupować nowych akcji, ale też mogą być zmuszone do ich sprzedaży, jeśli bieżące wpływy ze składek nie zapewnią im środków na przekazywanie do ZUS części aktywów tych ubezpieczonych, którym zostało do emerytury 10 lat i mniej. Efekt – zwiększona podaż akcji oznacza spadek ich cen.
Zresztą awersję inwestorów indywidualnych do giełdy widać już było w ubiegłym roku. Według danych zebranych przez DGP w izbach skarbowych inwestorzy złożyli w tym roku 303,4 tys. PIT-38 za 2013 r., czyli takich, w których rozlicza się dochody i straty z giełdy. To o 50 tys. mniej niż rok wcześniej.
Nasza giełda wyraźnie nie domaga, negatywnie wyróżnia się pod tym względem na tle innych parkietów. Ludzie to widzą, co dodatkowo ich zniechęca do kupowania akcji – ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Reklama
Piotr Kalisz z Banku Citi Handlowy ma podobne obserwacje, choć jego zdaniem główna przyczyna nie leży w zachowaniu się rynku. Według niego oszczędzający po prostu mają mniejszą motywację, by szukać dodatkowych zysków na bardziej ryzykownych inwestycjach. Nie szukają zysków za wszelką cenę, bo coraz lepiej zarabiają, a dodatkowo niska inflacja (a ostatnio deflacja) zapewnia im realnie wyższy zysk z lokat – mimo ich mizernego oprocentowania.
Odwrót od ryzykownych inwestycji na rzecz tych bezpieczniejszych widać również w innych danych. Na przykład w wynikach sprzedaży obligacji detalicznych Skarbu Państwa. W lipcu sprzedano papiery o wartości prawie 170 mln zł. To najlepszy miesięczny wynik od lutego tego roku i lepszy niż w lipcu 2013 r. Kupowano przede wszystkim obligacje dwuletnie, które miały atrakcyjny – jak na dzisiejsze warunki – kupon na poziomie 3 proc. (w sierpniu obniżono go już do 2,8 proc.).
Inny dowód to napływy pieniędzy do funduszy inwestycyjnych. W lipcu w sumie we wszystkich funduszach napływ nowych środków był o prawie 870 mln zł większy niż ich odpływ, ale za ten wynik odpowiadają przede wszystkim fundusze obligacji i rynku pieniężnego i obligacji – czyli w miarę bezpieczne. W sumie oba typy funduszy zyskały netto niemal 1,5 mld zł. Za to z funduszy akcji i mieszanych inwestorzy chętniej wypłacali pieniądze, niż wpłacali. Odpływ netto wyniósł ponad 600 mln zł.
Oprócz niechęci do ryzyka za wzrostem depozytów może stać jeszcze jeden powód: polityka sprzedażowa niektórych banków. Zwłaszcza tych, które mają w planach zwiększanie akcji kredytowej. Eksperci zwracają uwagę, że już w czerwcu oprocentowanie długoterminowych lokat dla gospodarstw domowych wzrosło, co widać w danych NBP.
Po okresie redukcji oprocentowania depozytów w pierwszym kwartale jego wielkość się ustabilizowała, w niektórych przypadkach nawet nieco wzrosła. Mimo oczekiwań, że Rada Polityki Pieniężnej jeszcze obniży stopy procentowe – tłumaczy Maliszewski.
Ekonomista zwraca przy tym uwagę, że nie tylko rośnie wartość wszystkich depozytów, ale też zmienia się ich struktura. Na korzyść banków: rośnie wartość długoterminowych lokat. Takie są dla bankowców szczególnie cenne, bo pozwalają bezpiecznie finansować długoterminowe kredyty.
W ubiegłym roku dynamika lokat terminowych była ujemna. Teraz zaczyna się to odwracać. Depozyty terminowe rosną w tempie 7 proc. rocznie, bieżące o blisko 6 proc. To też jest efektem polityki cenowej banków, czyli np. coraz mniej atrakcyjnych ofert na rachunki oszczędnościowe przy zwiększaniu atrakcyjności lokat – mówi Grzegorz Maliszewski.
Ekonomiści uważają, że to, czy banki nadal będą wygrywały batalię o oszczędności, zależy m.in. od tego, czy polscy konsumenci wystraszą się kryzysu ukraińskiego. Na razie wyraźne pogorszenie nastrojów widać wśród przedsiębiorców, badania koniunktury konsumenckiej wypadają lepiej. Kryzys – paradoksalnie – może bankom pomóc: jeśli Polacy poczują się niepewnie i zaczną się obawiać np. utraty pracy, to chętniej będą odkładać pieniądze na czarną godzinę, niż je wydawać.

Czytaj więcej: Zły czas dla oszczędzających. Stopy procentowe będą jeszcze niższe>>>