Polacy wyciągają wnioski z tego, co dzieje się na Zachodzie. I są bardzo sceptyczni wobec euro – wynika z sondażu przeprowadzonego przez Homo Homini dla "DGP". Wkrótce rząd zacznie kampanię, która będzie promowała przyjęcie wspólnej waluty. Jednak wśród samych polityków koalicji są różnice zdań co do tego, czy nadszedł właściwy moment, by kwestię euro nagłaśniać.
W tej chwili około jednej trzeciej Polaków to zwolennicy wspólnej waluty. Jednak blisko dwie trzecie woli pozostać przy złotym.
Taki wynik nie dziwi. – Jeśli mówiliśmy społeczeństwu, że złoty pomógł uczynić Polskę zieloną wyspą, trudno się dziwić, że złoty jest uznawany za receptę na kryzys – komentuje wyniki sondażu ekonomista Bogusław Grabowski, członek Rady Gospodarczej przy premierze.
PO zdaje sobie sprawę z tych nastrojów. Podobne wyniki dają inne sondaże. Także – jak ustalił "DGP" – jeden z nich zamówiony przez rząd.
Reklama

Debata promująca euro

Dlatego Platforma szykuje kampanię informacyjną i debatę o euro, by nastawienie Polaków do wprowadzenia wspólnej waluty zmienić.
Kryzys jeszcze się nie skończył, ale punkt krytyczny mamy już za sobą, dlatego to dobry moment, by zacząć dyskusję na temat wejścia Polski do strefy euro. O tym, co zrobić, byśmy w strefie nie byli Grecją, ale Niemcami czy Holandią – mówi "DGP" wiceminister spraw zagranicznych Piotr Serafin.
Tym punktem krytycznym była decyzja EBC o interwencji na rynku obligacji, co oddaliło widmo rozpadu Eurolandu. Jednak strefa rok 2012 skończyła w recesji i minimalne ożywienie na poziomie 0,1 proc. PKB ma odnotować dopiero w tym roku. Dlatego rządowe wysiłki, by przekonać Polaków do euro, mogą się okazać jałowe.
Kryzys mocno nadszarpnął zaufanie do waluty. To, co będzie robił rząd, nie będzie miało wielkiego znaczenia, dopóki nie zmieni się sytuacja gospodarcza. Polacy wyrażą zgodę na euro, jak zobaczą, że będzie im się to opłacało – mówi Marcin Duma, prezes instytutu Homo Homini.
Punktem wyjścia do dyskusji o euro będzie sejmowa debata o pakcie fiskalnym, która odbędzie prawdopodobnie w lutym. – Będzie traktowana jako pierwszy akord tej wielkiej debaty o przyszłości Polski w strefie euro – mówił wczoraj premier Donald Tusk. Jednak choć wejście do strefy jako cel polityczny i gospodarczy dla Polski jest podtrzymane, to w samej PO są spore różnice, jeśli chodzi o to, kiedy o tym mówić i w jakim tempie to robić.

Spór w Platformie

Z jednej strony są komisarz Janusz Lewandowski i MSZ, według których Polska powinna teraz o tej sprawie głośno dyskutować i nie mniej głośno deklarować, że wchodzimy. – Unia Europejska przenosi się do strefy i jeśli się tam nie znajdziemy, będziemy za kilka lat ponownie poza UE – komentuje wiceminister spraw zagranicznych Piotr Serafin. MSZ podkreśla, że wejście musi nastąpić wtedy, gdy będzie to korzystne dla naszej gospodarki. – Komisarz Lewandowski mówi o "uciekającym pociągu integracji", który Polska musi gonić.
Znacznie większą rezerwę zachowuje resort finansów, który ma koordynować ten proces. – Wsiądźmy do pociągu, jak będziemy pewni, że jest to bezpieczne, a my jesteśmy dobrze przygotowani. Biletów ulgowych na tę trasę nikt nam nie da, poza tym jest to bilet w jedną stronę – mówi główny ekonomista resortu Ludwik Kotecki.
MF uważa, że powinniśmy zrobić wszystko, by Polska była gotowa do wstąpienia do strefy. Jednak weszłaby do niej, gdy będzie już tam bezpiecznie i stabilnie.
Bogusław Grabowski zwraca uwagę, że w sprawie wejścia do strefy euro mamy prawdziwy dylemat.
Z punktu widzenia kryteriów politycznych dobrze byłoby wejść wcześniej, by w pełnoprawny sposób wpływać na docelowy kształt strefy. Z punktu widzenia kryteriów ekonomicznych lepiej byłoby znać docelowy kształt strefy, by podjąć decyzję, kiedy wchodzimy – podkreśla ekonomista. Zmiana waluty jest niemożliwa bez zmian w konstytucji. Bez poparcia głosów PiS lub Solidarnej Polski koalicja nie ma większości do zmiany ustawy zasadniczej.

Bez deficytu, bez inflacji

Traktat z Maastricht stawia pięć warunków, jakie muszą spełnić kraje, które chcą przystąpić do strefy euro.
Dwa dotyczą stanu finansów publicznych: deficyt budżetowy w roku poprzedzającym decyzję o przyjęciu do Eurolandu nie może być większy niż 3 proc. PKB, a dług musi być mniejszy niż 60 proc. PKB lub "zmierzać w tym kierunku".
Kandydaci są także zobowiązania do obniżenia zarówno inflacji, jak i stóp procentowych do poziomu, który jest maksymalnie o 1,5 pkt proc. wyższy niż średnia z trzech najlepszych krajów strefy euro.
Kraj, który przystępuje do unii walutowej, musi także przez poprzednie dwa lata utrzymać sztywny kurs swojej waluty do euro w ramach systemu ERM2.

Trwa ładowanie wpisu