Jutro minister finansów Kikis Kazamias przedstawi okrojony projekt budżetu na przyszły rok. Dzięki pakietowi oszczędnościowemu deficyt ma spaść z obecnych 7 do poziomu poniżej 3 proc. PKB. Koszty cięć spadną głównie na sektor budżetowy, który pochłania 15 proc. PKB – rząd nie tylko zamrozi pensje urzędnikom, lecz także mocno zmniejszy zatrudnienie. Wzrośnie za to VAT (z 15 do 17 proc.), a osoby zarabiające ponad 2,5 tys. euro miesięcznie zapłacą dodatkowy podatek.
Dynamicznie rozwijająca się do niedawna cypryjska gospodarka wpadła w kłopoty wskutek kryzysu w Grecji. Cypryjskie banki mają greckie obligację o wartości ok. 6 mld euro. W ubiegłym tygodniu największy z nich, Bank Cypru, ogłosił, że w wyniku uzgodnionej w październiku restrukturyzacji greckiego długu straci 800 mln euro. Jednak jak zapewnia polskich dziennikarzy szef Cypryjskiej Izby Handlowej Manthos Mavrommatis, kilka miliardów euro nie pogrąży systemu bankowego, którego kapitalizacja sześciokrotnie przewyższa krajowy PKB. – Zaszkodzić nam może tylko pakiet kredytów wynoszący 22 mld euro, których filie cypryjskich banków udzieliły Grekom. Jeżeli Ateny nie odbiją się od dna, pożyczki mogą zamienić się w toksyczny balast – mówi Mavrommatis.
Finansowe problemy kraju spotęgował kryzys energetyczny. Lipcowy wybuch w składzie amunicji uszkodził największą w kraju elektrownię Vasilikos. – Utraciliśmy 40 proc. mocy produkcyjnej. Zastąpienie jej pochłonęło wiele środków – tłumaczy polskim dziennikarzom minister finansów Kikis Kazamias. Sprawiło to, że wiarygodność Cypru w oczach agencji ratingowych jest już tylko nieznacznie wyższa od poziomu śmieciowego, a zaufanie inwestorów to podstawowy kapitał cypryjskiej gospodarki.
Dlatego w walce z kryzysem Nikozja jak ognia unika finansowej pomocy Unii. Trafienie do jednego worka z Grecją, Irlandią i Portugalią to nie tylko porażka wizerunkowa. W zamian za nią Bruksela może zażądać np. podwyższenia podatku od firm (obecnie najniższy w UE – 10 proc.), co odstraszy inwestorów. Dlatego Cypryjczycy wolą Moskwę – jeszcze w grudniu Nikozja dostanie pierwszą transzę rosyjskiego kredytu w wysokości 2,5 mld euro. Dla Moskwy to opłacalny interes. Nie tylko ratuje rosyjski kapitał na wyspie, lecz także kupuje sobie przychylny głos w Unii. – Nie mamy żadnych politycznych zobowiązań wobec Rosji. Była to najkorzystniejsza na rynku oferta – przekonuje jednak Kazamias.