W artykule "Zabijając euro" Krugman tłumaczy: "Niedawno mówiono nam, że najgorszym możliwym scenariuszem będzie bankructwo Grecji. Ale teraz bardzo prawdopodobna wydaje się o wiele większa katastrofa". Noblista dodaje, że "nawet optymiści są zdania, iż Europa zmierza ku recesji, podczas gdy pesymiści ostrzegają, że euro może stać się epicentrum kolejnego globalnego kryzysu finansowego".
"Jak do tego doszło? Wciąż słyszymy, że kryzys w strefie euro wywołała nieodpowiedzialna polityka wobec finansów publicznych. (...) Ale prawda jest zgoła odwrotna. Choć europejscy przywódcy nadal twierdzą, że problemem są zbyt duże wydatki w zadłużonych krajach, prawdziwym problemem są zbyt małe wydatki w całej Europie" - twierdzi Krugman. Według niego, wprowadzanie jeszcze ostrzejszych środków oszczędnościowych tylko pogorszyło sytuację.
"Przed kryzysem z 2008 r. w Europie, tak jak w Ameryce, system bankowy wymknął się spod kontroli, a dług narastał błyskawicznie" - pisze dalej noblista. Jednak w Europie jedne kraje udzielały pożyczek drugim, kredyty z Niemiec płynęły do południowej Europy. Uważano, że kredyty te opatrzone są niskim ryzykiem, zakładając, że skoro wszyscy pożyczkobiorcy posługują się euro, "cóż może pójść źle" - kontynuuje Krugman.
Noblista tłumaczy, że duża część tych kredytów trafiała do sektora prywatnego, a nie rządowego. Tylko Grecja miała duży deficyt budżetowy w dobrych latach, Hiszpania tuż przed kryzysem miała nadwyżkę - przypomina.
"A potem bańka pękła. Gwałtownie spadły prywatne wydatki w krajach zadłużonych. Pytanie, które wówczas powinni byli sobie zadać przywódcy europejscy, to jak sprawić, aby cięcia wydatków nie wywołały kryzysu w całej Europie" - pisze komentator "NYT".
"Zamiast tego, w odpowiedzi na nieuchronny i napędzający recesję wzrost deficytów zażądano, by wszystkie rządy - a nie tylko kraje zadłużone - ograniczyły wydatki i podniosły podatki. Ostrzeżenia, że może to pogłębić kryzys, zignorowano" - wyjaśnia Krugman.
Poza tym "w czasach łatwych pieniędzy, zarobki i ceny na południu rosły szybciej niż na północy Europy. Te rozbieżności muszą teraz zostać zlikwidowane poprzez obniżenie cen na południu lub podniesienie ich na północy" - apeluje.
Południowa Europa zapłaciłaby za to dużą cenę w postaci bezrobocia i jeszcze większego zadłużenia. Według Krugmana, "szanse na sukces byłyby większe, jeśli można byłoby wyeliminować tę lukę poprzez podnoszenie cen na północy".
"Ale żeby to zrobić, politycy musieliby tymczasowo zaakceptować wyższą inflację w całej strefie euro. A oni dali do zrozumienia, że tego nie zrobią" - pisze publicysta.
"W kwietniu kryzys zadłużenia wszedł w nową, trudniejszą fazę. I nie chodzi bynajmniej o Grecję, której gospodarka znaczy dla Europy tyle, co gospodarka Miami dla USA", lecz o to, że w tym momencie rynki straciły wiarę w euro jako całość - ocenia Krugman.
W opinii Krugmana narzucenie wszystkim drastycznych oszczędności w połączeniu z bankiem centralnym, który "ma chorobliwą obsesję na punkcie inflacji", sprawia, że zadłużone kraje właściwie nie mają możliwości wydostać się z pułapki zadłużenia. To zestawienie to raczej przepis na serię niewypłacalności, ataki spekulacyjne i ogólną zapaść finansową - uważa Krugman.
"Mam nadzieję, że zarówno dla własnego jak i naszego dobra Europejczycy zmienią kurs zanim będzie za późno. Ale szczerze mówiąc, nie wierzę, w to. Bardziej prawdopodobne jest to, że to my pójdziemy za nimi" - pisze noblista.
Przypomina, że także w USA gospodarkę ciągną w dół niewypłacalni kredytobiorcy. "My też potrzebujemy ekspansywnej polityki monetarnej i podatkowej, by wesprzeć gospodarkę. Ale tak jak w Europie, publiczny dyskurs w Ameryce zdominowany jest przez obwinianie deficytu i obsesję na punkcie inflacji" - ocenia.
"Więc jeśli znowu usłyszysz jak ktoś mówi, że jeśli nie ograniczymy wydatków, staniemy się Grecją (...) odpowiedz, że jeśli ograniczymy wydatki, gdy gospodarka jest nadal w zapaści, staniemy się Europą" - podsumowuje.