Prof. Jones, który obecnie pracuje we Włoszech, kierując Instytutem Badań Politycznych Ośrodka SAIS w Bolonii, przedstawił w rozmowie z PAP mechanizm kryzysu banków, prowadzący potencjalnie do zahamowania wzrostu.

"Wszystkie oznaki wskazują na poważne problemy z europejskim systemem bankowym. Jest to wynik strat banków związanych z obciążeniem długami państw; strat, które nie zostały wykryte w rezultacie dwóch tzw. stress-testów" - powiedział w rozmowie z PAP prof. Jones.

Reklama

"Są to problemy całego kontynentu z wyraźnymi implikacjami transatlantyckimi, ponieważ wiele banków amerykańskich także ucierpiało w wyniku kłopotów banków w Europie. Wszystkie te banki są ze sobą powiązane. Istnieje wielki kanał przepływu pieniędzy przez Atlantyk i gdyby miały one przestać płynąć, miałoby to wielki wpływ na dostępność kredytu zarówno w Europie jak i w USA" - dodał prof. Jones.

Jak zauważył, "w ostatnich dniach giełda akcji poszła nieco w górę, co opierało się na przewidywaniu, że politycy europejscy podejmą teraz zdecydowane działania, aby dokapitalizować banki".

Wyraził jednak powątpiewanie, czy rządy uczynią to "w sposób skoordynowany". Nieskoordynowane dokapitalizowanie może z kolei "zaowocować znaczącymi ucieczkami kapitału z banków, które nie zostaną odpowiednio szybko ustabilizowane, do innych banków. Będziemy wtedy świadkami wielkiej niestabilności, rozchwiania europejskiego systemu bankowego, większego nawet niż obecnie" - powiedział.

"Może nastąpić wówczas dalsze +zamrożenie+ na rynku międzybankowym, tzn. banki przestaną pożyczać sobie nawzajem. Ich zdolność udzielania kredytów zostanie wtedy drastycznie zmniejszona i rządy będą musiały wyłożyć znacznie większe środki na wspomaganie banków. Najbardziej prawdopodobny scenariusz w takiej sytuacji to radykalne spowolnienie aktywności gospodarczej w Europie" - powiedział ekspert, podkreślając: "Wzrost spadnie do zera. Szczególnie ucierpią na tym kraje na peryferiach UE".

Podobnie jak wielu ekonomistów amerykańskich, Jones krytykuje strategię walki z kryzysem, przyjętą przez rządy państw Unii Europejskiej.

Reklama

"Rządom krajów europejskich udało się na razie powstrzymać gospodarkę przed stoczeniem się w przepaść. Póki co, stosuje się jednak bardzo niepełne i spóźnione rozwiązania. (...) Ta strategia brnięcia przez kryzys za pomocą półśrodków staje się coraz mniej skuteczna. Staje się także coraz mniej odporna na wstrząsy. Wystarczy jeden nieuczciwy trader w banku szwajcarskim, kilka banków z problemem z księgowością albo polityczny kryzys w Grecji, aby strategia niepełnych, tymczasowych rozwiązań przekształciła się w paraliż" - zaznaczył rozmówca PAP.



Jones nie wierzy jednak, by mimo kryzysu zadłużeniowego strefa euro się rozpadła.

"To może poważny brak wyobraźni z mojej strony, ale koszt rozpadu strefy euro dla krajów, które by ją opuściły, jak i tych, które by w niej pozostały, jak Niemcy, byłby wyższy, niż koszt jej utrzymania w całości" - powiedział.

Według eksperta SAIS, rozpad Unii Europejskiej nie nastąpi, ale może ona znacznie osłabnąć.

"Problemem nie jest dezintegracja Unii, tylko dezintegracja europejskiej solidarności. Będziemy mieli coś zwanego Unią Europejską, ale będzie ona dużo bardziej skłonna do wewnętrznych konfliktów. Unia rozwiązuje wiele problemów krajów członkowskich, ale tylko wtedy, gdy wszystkie kraje ją wspierają" - powiedział prof. Jones.

Profesor nie ma wątpliwości, że społeczne skutki kolejnego kryzysu finansowego i recesji byłyby katastrofalne.

"Wielu młodych ludzi wkraczających w tej chwili w życie zawodowe nie tylko nie znajduje pracy, ale nie ma w ogóle żadnych perspektyw na zatrudnienie. Jeśli ta sytuacja utrzyma się jeszcze przez pięć lat, stracimy całe pokolenie ludzkiego kapitału. Konsekwencje dla Europy na dłuższą metę - dla jej potencjału wzrostu, dla możliwości bogacenia się z pokolenia na pokolenie - będą ogromne, nie mówiąc o kosztach czysto ludzkich" - powiedział Erik Jones.