Wczoraj, w dniu, w którym włoski senat zaczął debatę nad planem oszczędnościowym, związkowcy zorganizowali strajk generalny. Hiszpańscy natomiast protestowali przeciw wpisaniu do konstytucji reguły określającej maksymalną wielkość deficytu budżetowego.
Tysiąc poprawek
– To plan, na który ten kraj nie zasługuje. Jest on niesprawiedliwy i nieodpowiedzialny, ponieważ uderza w pracowników i emerytów – mówiła wczoraj w Rzymie Susanna Camusso, szefowa największej centrali związkowej CGIL.
Problem w tym, że bez cieć, które mają przynieść 45 miliardów euro oszczędności, Europejski Bank Centralny wstrzyma skupowanie włoskich obligacji. A to oznacza, że kraj może podzielić los Grecji. Na dodatek plan i tak jest mocno okrojony w stosunku do pierwotnej wersji. W parlamencie zgłoszono ponad tysiąc poprawek, z których część rząd Silvio Berlusconiego zdążył już uwzględnić.
Zrezygnowano z dodatkowego podatku dla osób zarabiających powyżej 90 tys. euro rocznie, zastępując go 2-proc. podatkiem od zagranicznych przekazów pieniężnych dokonywanych przez imigrantów. Wycofano się z pomysłu podniesienia wieku emerytalnego kobiet do 65 lat, po czym go przywrócono, ale dopiero od roku 2028. Zmniejszono cięcia, które dotkną władze regionalne. Wreszcie – mimo zapowiadanej walki z unikającymi płacenia podatków – zrezygnowano z publikowania w internecie informacji o dochodach obywateli. Minister finansów Giulio Tremonti przekonuje, że cel w postaci 45 miliardów euro nadal może być osiągnięty, choć jego ostatnią możliwością manewru może być podniesienie VAT o 1 pkt proc.
Głosowanie w senacie odbędzie się najprawdopodobniej dziś, a jeszcze w tym tygodniu planem ma się zająć Izba Deputowanych, w której koalicja Berlusconiego ma mniejszą przewagę.
Hiszpanie: to władza rynków
Z kolei hiszpańskie związki zawodowe CC.OO i UGT protestowały wczoraj przeciw reformie konstytucyjnej wprowadzającej zasadę stabilności finansowej kraju. Poprawkę – którą poparli zarówno rządzący socjaliści, jak i opozycyjni konserwatyści – uchwalił już Kongres Deputowanych, a dziś ma się nią zająć senat. Jednak według związkowców jej przyjęcie jest dowodem władzy rynków i domagają się przeprowadzenia w tej sprawie referendum.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że ratowanie zadłużonych państw strefy euro spotyka się z coraz większym oporem. Parlament Słowacji – która już odmówiła uczestnictwa w bailoucie dla Grecji – miał wczoraj głosować nad poszerzeniem uprawnień europejskiego instrumentu stabilności finansowej. Głosowanie jednak przełożono. Aby fundusz ratunkowy strefy euro zaczął działać, muszą go zaaprobować parlamenty wszystkich jej państw.