Rok 2010 może zamknąć się rekordową liczbą upadłości – prognozuje dr Paweł Antonowicz w raporcie przygotowanym dla Konferencji Przedsiębiorców Finansowych w Polsce. Tylko w pierwszym półroczu bankructwo ogłosiły 332 firmy. To o 10 proc. więcej niż w pierwszym półroczu, rekordowego pod tym względem od 5 lat, ubiegłego roku. Cały rok może być nawet o jedną trzecią gorszy od ubiegłego i przekroczyć 900 firm, bo części plajt z pierwszego półrocza jeszcze nie ujawniono.

Reklama
Najczęściej upadłość dotykała firm budowlanych, tych zajmujących się produkcją urządzeń i instrumentów dla przemysłu, a także handlem hurtowym. W przypadku tych pierwszych decydującym czynnikiem jest trwająca od ponad roku zapaść sektora, który został odcięty od zewnętrznego finansowania w postaci kredytów. Kłopoty pogłębiła ciężka zima. Drugim zaszkodził brak inwestycji, wstrzymanie się z rozbudową i odnawianiem parku maszynowego z powodu wciąż niepewnej sytuacji na rynku. Hurtownie zaś zabijają marże, które niekiedy spadły do zaledwie 1 proc. i skutkują łatwą utratą płynności finansowej.
W stosunku do liczby zarejestrowanych firm najwięcej upadło ich w woj. zachodniopomorskim, dolnośląskim i warmińsko-mazurskim. Blisko 70 proc. plajtujących przedsiębiorstw to spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, co siódme to działalność gospodarcza prowadzona indywidualnie bądź w formie spółki cywilnej.



Ubiegły rok był pierwszym od 2002, w którym liczba upadłości zwiększyła się w stosunku do poprzedniego roku. Bankructw było o 64 proc. więcej niż w 2008 r. Upadły 693 przedsiębiorstwa. W tym samym czasie z rejestru podmiotów gospodarczych REGON zniknęło 357,5 tys. firm. Oznacza to, że na każdą upadłość przypada blisko 500 likwidacji firm. W gospodarce to jednak naturalny proces. W ich miejsce powstają nowe przedsiębiorstwa.
Oczyszczające skutki kryzysu widać w całej Europie. Z danych firmy Creditreform wynika, że największy wzrost liczby upadłości zanotowano w ubiegłym roku w Hiszpanii – 93,8 proc., i w Irlandii – 81,1 proc. Średnia dla UE-15 wyniosła 22 proc., a dla nowych krajów UE – 44,1 proc. Rekordzistami są tu Czechy – 82,5 proc. i Łotwa – 69,1 proc.
Fala bankructw jest zazwyczaj opóźniona w stosunku do wyników gospodarki. Pierwsze miesiące kryzysu firmy są w stanie przetrwać dzięki posiadanym zasobom. Potem ratują się cięciem kosztów. Dopiero w dalszej kolejności decydują się na ogłoszenie plajty. Z pewnym opóźnieniem pojawiają się też problemy z windykacją zobowiązań od wierzycieli, które z czasem narastają, ostatecznie grzebiąc biznes. Wreszcie sama formalna procedura upadłościowa wymaga czasu.
Tak było także dekadę temu. Ówczesne spowolnienie gospodarcze wywołane kryzysem na rynkach azjatyckich i w Rosji w 1998 r., a także pęknięciem w 2000 r. internetowego bąbla spekulacyjnego na światowych giełdach, swoje dno osiągnęło w Polsce w połowie 2001 r. Szczyt upadłości miał u nas miejsce w 2002 i 2003 r. Wtedy to liczba bankrutów sięgała 2 tys. rocznie, blisko trzykrotnie przekraczając obecną.