Spośród krajów OECD Polska przeznacza najmniej pieniędzy na szkolnictwo wyższe (w przeliczeniu na jednego studenta). Z kolei według badań Światowego Forum Gospodarczego zajmujemy 19 miejsce w UE pod względem stopnia dostosowania systemu edukacyjnego do potrzeb gospodarki. Natomiast szacunki Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) mówią, że w 2013 r. w przemyśle zabraknie 46 tys. inżynierów, a w usługach – kolejne 22 tys.
Dane te są porażające, gdy porówna się je z tymi na pozór pozytywnymi. Funkcjonuje przecież 457 publicznych i niepublicznych szkół wyższych – najwięcej w Europie. Kształci się w nich 2 mln studentów, co daje nam jeden z najwyższych wskaźników skolaryzacji na świecie. Jak to więc możliwe, że zabraknie nam wykwalifikowanych specjalistów, a do grona bezrobotnych dołączą tysiące magistrów? I dlaczego tylko dwie polskie uczelnie znalazły się na tzw. liście szanghajskiej, która wskazuje 500 najlepszych szkół wyższych.
Uczelnia wyższa wciąż nie jest przedsiębiorstwem produkującym kapitał ludzki. A jak podkreśla Juliusz Auleytner w ekspertyzie "Szkoły przyszłości. Czy w Polsce?” przygotowanej dla PAN, powinien ją obowiązywać m.in. rachunek ekonomiczny. "Podstawowym grzechem polskiego systemu edukacji i szkolnictwa wyższego jest brak długofalowej strategii kształcenia" - mówi prof. Tadeusz Luty, honorowy przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich.
Brak spójności
To pozostałość po poprzednim systemie, w którym szkoły nie musiały konkurować, współdziałać z otoczeniem biznesowym i zabiegać o pieniądze. "W długim horyzoncie trzeba opracować strategię rozwoju sektora wiedzy obejmującego oświatę, badania, szkolnictwo wyższe, innowacyjność gospodarki. Powiązanie sektora wiedzy z rozwojem państwa i społeczeństwa byłoby wypełnieniem rządowej strategii Polska 2030" - uważa Maciej Grelowski z BCC, członek Rady Monitorującej "DGP”.
Brak spójnych działań okazał się brzemienny w skutki. Gruntowną, ale nie do końca przemyślaną reformę przeszedł w 1999 r. system oświaty. W nowej rzeczywistości dobrze odnalazły się szkoły podstawowe. Małe dzieci nie uczęszczają do jednej szkoły z 14-, 15-latkami, a od 2012 do pierwszych klas obowiązkowo trafią sześciolatki. Od pierwszej klasy dzieci uczą się języka obcego. Egzamin na koniec szkoły sprawdza, czy rozumieją informacje i potrafią je wykorzystywać w praktyce, a nie tylko zdolność do pamięciowego przyswajania faktów.
Nietrafione gimnazja
Gorzej powiodła się reforma szkół ponadpodstawowych. Wyrwanie trzynastolatków z ich środowiska powoduje częste problemy wychowawcze w gimnazjach. Z kolei skrócenie o rok nauki w szkołach ponadgimnazjalnych utrudnia uczniom zdobywanie wiedzy.
Jednak brak strategicznego myślenia o edukacji i jej wpływu na rynek pracy i gospodarkę przyniósł największe szkody w szkolnictwie zawodowym. Po reformie oświaty całkowicie je zaniedbano. Zupełnie nie sprawdziły się np. licea profilowane, które miały zastąpić szkoły zawodowe. Konieczne jest większe zaangażowanie praktyków, czyli firm, w prowadzenie zajęć, warsztatów w szkołach zawodowych. To one mogą wskazywać, jakie umiejętności powinien posiadać przyszły pracownik i jakich specjalistów będą szukać. Sama reforma szkolnictwa zawodowego, np. wprowadzenie kształcenia modułowego (gdy uczeń zdobywa poszczególne kwalifikacje zawodowe) może nie wystarczyć.
Sukcesem jest nowa matura, bo obiektywnie sprawdza ona wiedzę ucznia, a jej wyniki są podstawą rekrutacji na studia. Uczniowie mają teraz większą swobodę w wyborze przedmiotów. A dzięki wprowadzeniu obowiązkowego egzaminu z matematyki może wzrosnąć zainteresowanie ścisłymi kierunkami studiów.
Czytaj dalej>>>
Zaniechane zmiany
W przeciwieństwie do systemu oświaty szkolnictwo wyższe nie zostało gruntownie zreformowane po 1989 r. W tym samym czasie Polacy przeżyli prawdziwą rewolucję w myśleniu o wykształceniu. Liczba studentów zwiększyła się z 400 tys. do 2 mln. Dziś ceni się wiedzę, bo ułatwia zdobycie pracy, zapewnia lepsze zarobki i społeczny prestiż. Ale i pod tym względem Polska jest w tyle. U nas wyższe wykształcenie zwiększa zarobki średnio o 28 proc., podczas gdy np. w USA jest to 76,8 proc. To wynik m.in. tego, że Polacy zbyt często podejmują decyzję o wyborze kierunków studiów w oderwaniu od potrzeb rynku pracy. Prawie połowa studentów kształci się na kierunkach społecznych, ekonomicznych i pedagogicznych (48,9 proc.). A pracodawcy najczęściej szukają pracowników z wykształceniem technicznym. Sytuację tę może zmienić program kierunków zamawianych – rząd dopłaca uczelniom za kształcenie na deficytowych kierunkach.
Ale konieczne jest też ściślejsze powiązanie uczelni z biznesem i rynkiem pracy. Pracodawcy mogliby przecież doradzać uczelniom, współtworzyć np. kierunki i programy studiów, współfinansować je, a nawet współprowadzić (przez zapewnienie staży lub praktyk). – Aby przedsiębiorcy zainteresowali się współpracą z uczelniami, konieczne jest jednak wprowadzenie jasnych zasad ich finansowania. Partner finansowy firm musi być dla nich wiarygodny – mówi Tadeusz Luty.
Konieczna jest więc reforma modelu zarządzania uczelniami. Bo, niestety, w XXI wieku to urzędnik, a nie sama szkoła decyduje niemalże o wszystkich aspektach jej funkcjonowania. Zdaniem Macieja Grelowskiego trzeba wzmocnić też proces konsolidacji uczelni i ich rozwój, tworząc np. uniwersytety badawcze.
Uczyć się przez całe życie
Brak długofalowej strategii utrudnia też kształcenie przez całe życie (tzw. life-long-learninig). Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że Polacy częściej niż statystyczni Europejczycy podejmują naukę w szkołach i rzadziej ją przerywają. Ale już po ich ukończeniu tylko nieliczni podwyższają kwalifikacje - przez udział w szkoleniach, studia podyplomowe czy studia na tzw. uniwersytetach trzeciego wieku. Odsetek takich osób należy do najniższych w Europie.
Wynika to m.in. z faktu, że w Polsce brakuje skoordynowanych działań na rzecz takiego kształcenia, zwłaszcza między resortami edukacji, szkolnictwa wyższego i gospodarki. Na przykład uczelnie wyższe najczęściej samodzielnie organizują studia podyplomowe lub tzw. uniwersytety trzeciego wieku. Dobrym sposobem na rozwój kształcenia ustawicznego może być partnerstwo szkół wyższych i przedsiębiorstw.
Za mało na badania
Problemem jest także to, że instytucje naukowe nie konkurują. Finansowanie uczelni nie jest uzależnione od jakości badań, a kariera naukowa najczęściej jest związana z liczbą publikacji. Naukowcy nie widzą więc sensu w patentowaniu wynalazków czy ochronie myśli intelektualnej. W efekcie mamy jedną z najniższych liczbę patentów w UE.
Brakuje też jasnych zasad dotyczących komercjalizacji badań. W Niemczech gdy profesor opracowuje nową technologię, to jeżeli jego instytut nie wyłoży w odpowiednim czasie pieniędzy na opatentowanie, uczony może ją sprzedać lub założyć firmę spin-off. Zaś w USA prawie całe prawa do wynalazku są oddawane profesorowi, który często ma własną firmę. I jeżeli odniesie sukces, to dofinansowuje placówkę. W Polsce panuje wolna amerykanka.
Na badania przeznacza się u nas 0,38 proc. PKB. Nie lepiej będzie za parę lat (0,42 proc.). A średnia w UE przekracza 1,9 proc. PKB, w USA i wielu krajach azjatyckich 2,5 proc. Naukowcy i najzdolniejsi absolwenci będą więc wyjeżdżać za granicę.
Czytaj dalej>>>
Plany reformy nauki
Reforma nauki, która czeka na podpis prezydenta, ma wzmocnić jakościowy system finansowania nauki.
● Powstanie Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych, który ma oceniać pracę wszystkich jednostek naukowych, a te, które odnoszą największe sukcesy, dostaną wyższe dofinansowanie. Najgorsze będą zlikwidowane.
● Reforma ma rozwiązać problem braku młodej kadry. Posłuży temu odmłodzenie PAN, powołanie akademii młodych uczonych. Osoby, które ukończyły 70 lat nie będą też mogły pełnić istotnych funkcji w PAN. Narodowe Centrum Nauki przeznaczy co najmniej 20 proc. środków na badania prowadzone przez młodych
● Ministerstwo wycofało się z likwidacji habilitacji. A w Polsce znany jest problem klanowości na uczelniach i blokowania młodych w uzyskiwaniu tego tytułu naukowego.
● Nie został rozwiązany problem dofinansowania nauki. Choć budżet na naukę wzrasta. W tym roku wyniesie 5,64 mld zł, o 1,02 mld zł więcej niż w poprzednim
p
Mniej emerytur, więcej nauki
Wiktor Wojciechowski, Fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju, Rada Monitorująca "DGP”
Dla pracodawców bardziej istotne od teorii są praktyczne umiejętności zatrudnionych osób, a od wiedzy wykutej na pamięć – ich zdolność do samodzielnego uczenia się i rozwiązywania problemów.
Oprócz dostosowania programów nauczania i – co ważne – ich realizacji do potrzeb rynku pracy konieczne są także zmiany postaw samych pracowników. Nawet najlepsza praktyczna wiedza, którą wyniesiemy ze szkoły, wystarczy nam najwyżej na 10 – 15 lat pracy, a potem stanie się nieaktualna. Jeżeli chcemy być atrakcyjnymi pracownikami dla swoich szefów w wieku 40 – 50 lat, to odpowiednio wcześnie sami powinniśmy zadbać o jakość swoich kwalifikacji zawodowych. Nasza gotowość do nauki jest tym większa, im mamy mniejsze możliwości na odchodzenie z rynku pracy na wczesną emeryturę, rentę lub zastąpienie dochodów z pracy zasiłkami socjalnymi.
Nadmierna, czteroletnia ochrona przed zwolnieniem osób w wieku przedemerytalnym także osłabia ich bodźce do aktualizowania wiedzy. Szkolenia zawodowe finansowane przez pracodawców czy urzędy pracy mogą pomóc, ale nie zastąpią siły wewnętrznej motywacji.