"23 kwietnia przekazaliśmy PR listę 151 pociągów, z powiadomieniem, że od 4 maja te pociągi nie wyjadą na trasy. Lista może zostać skrócona, jeżeli przewoźnik uzasadni kursowanie wybranych pociągów ich finansowaniem np. przez samorządy" - tłumaczy dziennikowi.pl Krzysztof Łańcucki, rzecznik PKP PLK.
Według niego większość odwołanych pociągów to składy InterRegio. Zlikwidowano je, ponieważ nie są one dofinansowane przez samorządy. Czemu to PLK zdecydowała, które pociągi ściąć? Jak tłumaczy Krzysztof Łańcucki to dlatego, że Przewozy Regionalne same nie zdecydowały, które składy znikną z torów.
Jednak Przewozy Regionalne nie składają broni. "Będziemy negocjować z zarządcą infrastruktury, by nie narażać na straty ani pasażerów, ani spółki" - tłumaczy dziennikowi.pl Piotr Olszewski rzecznik Przewozów Regionalnych. Według niego PLK chce obciąć za dużo pociągów, bo w umowie nie ma mowy o tak dużej likwidacji przewozów. Olszewski dodaje, że Przewozy Regionalne są gotowe zrezygnować z pociągów, którymi jeździ najmniej pasażerów, jednak nie zgadza się na obcięcie najbardziej dochodowych połączeń.
Według rzecznika spółki, jeśli PLK jednak przeforsuje swoje plany, to możliwość dojazdu do pracy straci aż 50 tysięcy ludzi. Do tego spółka będzie tracić 600 tysięcy złotych dziennie. Nie mówiąc o tym, że wielu pasażerów będzie domagać się zwrotu pieniędzy za bilety okresowe.
A to nie koniec cięć na kolei. "Potwierdzam, że podobną procedurę wszczęliśmy też wobec PKP Intercity" - mówi Krzysztof Łańcucki. PLK zażądała bowiem zlikwidowania "13 procent pracy eksploatacyjnej". Co to oznacza? "Praca eksploatacyjna jest liczona w pociągokilometrach, więc jeden pociąg o długiej trasie może odpowiadać kilku pociągom lokalnym" - wyjaśnia Łańcucki.
Jak na to zareagowała spółka Intercity? "Jutro spotyka się zarząd spółki. Podejmie wtedy decyzję, jak odpowiedzieć na żądania PLK" - dowiedział się dziennik.pl w biurze prasowym spółki.