Jaką zadyszkę złapał rynek kredytowy, widać w publikowanych dziś danych Biura Informacji Kredytowej. Choć sprzedaż była większa niż w kwietniu, kiedy przez cały miesiąc trwało zamrożenie gospodarki, to w porównaniu z ubiegłym rokiem mamy dwucyfrowe spadki, zarówno liczby, jak i wartości udzielonych kredytów. Z danych wynika, że wartość tych konsumpcyjnych w maju była o 44,2 proc. mniejsza niż rok wcześniej, natomiast w przypadku mieszkaniowych spadek wynosił 22,4 proc. Dużo niższe – bo aż o 56,2 proc. ‒ były przyznane limity na kartach, a wielkość limitów kredytowych była o 47,5 proc. niższa.

Kto i czego się boi

Profesor Waldemar Rogowski, główny analityk BIK, mówi, że w majowych danych nadal widać, jak duży wpływ zarówno na popyt, jak i podaż kredytów wywołuje pandemia. Z jednej strony chętnych na nowy kredyt jest mniej: ludzie boją się utraty pracy i niższych płac, a łącząc to z obawami o wzrost kosztów utrzymania, nie chcą ryzykować nowego długu, szczególnie gotówkowego czy na kupno mieszkania. Z drugiej banki ograniczają podaż, co ma kilka przyczyn.
Na przykład w segmencie kredytów mieszkaniowych, gdzie połowa sprzedaży odbywa się przez pośredników, wynikało to z fizycznego zamrożenia ich działalności w połowie marca i w kwietniu. Proces udzielania kredytu hipotecznego jest stosunkowo długi, trwa miesiąc lub dwa i majowa sprzedaż to efekt wniosków złożony w drugiej połowie marca i w kwietniu. Zamrożenie fizycznej obsługi ma więc tutaj bezpośredni wpływ na poziom sprzedaży – mówi Rogowski.
Reklama
Druga przyczyna mniejszej podaży to skutek rosnącej awersji do ryzyka w bankach. Widać to w zaostrzaniu wymogów, jakie banki stawiają kredytobiorcom, zarówno w kredytach mieszkaniowych, jak i w gotówkowych, zwłaszcza wysoko kwotowych. Waldemar Rogowski zwraca uwagę, że w przypadku kredytów gotówkowych wzrosły bankowe oczekiwania co do akceptowalnej wiarygodności kredytowej – tzw. scoringu kredytowego ‒ i zaostrzono wymagania co do wysokości wskaźnika DtI, który pokazuje stosunek dochodów do bieżących obciążeń. Analityk BIK tłumaczy, że dla instytucji finansowych ten segment kredytów jest najbardziej ryzykowny, bo cel finansowania jest niesprecyzowany. O ile w kredytach ratalnych jest to zakup konkretnego aktywa – np. telewizora – a w kredytach hipotecznych mieszkania, to gotówkowym często pokrywane są bieżące potrzeby.
To w tym segmencie widać pierwsze symptomy zjawiska credit crunch, którego wystąpienia obawia się Narodowy Bank Polski. Widać, że banki dostosowują się do nowej sytuacji, bo średnia wartość kredytu gotówkowego udzielonego w maju była o 12 proc. mniejsza niż w czasach sprzed pandemii – dodaje Rogowski.

Groźba zapaści

Na ryzyko credit crunch bank centralny zwraca uwagę w najnowszym raporcie o stabilności systemu finansowego. Według jego autorów pandemia wywołała w gospodarce tak duży szok, że banki mogą ograniczać podaż nowych kredytów w obawie przed pogorszeniem wypłacalności potencjalnych kredytobiorców. Do tego mają one utrudnioną ocenę ryzyka, bo nikt dziś nie wie, czym zakończy się pandemiczny kryzys. Największe problemy z dostępem do finansowania w ocenie NBP mogą mieć branże, które są szczególnie podatne na negatywne skutki zamrożenia gospodarki oraz te, które weszły w pandemię ze słabą sytuacją finansową. Banki będą to wszystko brać pod uwagę, tym bardziej że jakość już udzielonych kredytów zapewne się pogorszy. I to może być dodatkowy powód credit crunch: jeśli banki zaczną notować straty na portfelu kredytowym, jeśli będą musiały tworzyć rezerwy pod kredyty nieregulowane, to w naturalny sposób ich potencjał do nowej akcji kredytowej się zmniejszy. Wystąpienie zapaści w kredytach może mieć niekorzystny wpływ na sferę realną gospodarki i w konsekwencji także na system finansowy.
Ryzyko credit crunch zależy jednak nie tylko od skali i czasu trwania ograniczeń w kontaktach międzyludzkich oraz skuteczności publicznych działań osłonowych warunkujących popyt na kredyt, lecz także od decyzji samych banków i ich percepcji ryzyka kredytowego – piszą autorzy raportu i rekomendują bankom: nie traktujcie wszystkich automatycznie, a rozpatrując wnioski kredytowe, stosujcie indywidualne podejście.
Co na to same banki? Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, zwraca uwagę, że zmniejszającą się dynamikę kredytów, szczególnie dla firm, można obserwować już od kilku kwartałów, proces zaczął się jeszcze przed pandemią.
Dwa lata temu sygnalizowaliśmy, że polski sektor bankowy na skutek niespotykanych w innych krajach obciążeń traci zdolność do finansowania rozwoju gospodarki. I to widać było w statystykach. Już wtedy wskazywaliśmy na potrzebę korekty polityki państwa w tym obszarze – mówi prezes ZBP. I podaje przykłady: podatek bankowy w polskim wydaniu to kara za prowadzenie działalności kredytowej, bo obłożone są nim m.in. kredyty bankowe. Inne ograniczenia w postaci wysokich buforów systemowych i wysokich wag ryzyka też miały negatywny wpływ, w ubiegłym roku doszły jeszcze kolejne czynniki, jak konieczność tworzenia dodatkowych rezerw w związku z wyrokami Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, m.in. w sprawie kredytów frankowych.

Szok i ryzyko

Rentowność banków spada od 2012 r., ten proces przyspieszał i w takim trendzie weszliśmy w pandemię, która jest szokiem dla całej gospodarki, dla banków także. Taki szok w naturalny sposób ogranicza skłonność do podejmowania ryzyka, która i tak była ograniczana wcześniej – podkreśla Pietraszkiewicz. Dodaje, że dziś, mówiąc o podaży nowych kredytów, trzeba zdawać sobie sprawę, że czeka nas restrukturyzacja części przedsiębiorstw, co może negatywnie przełożyć się na jakość portfela kredytowego.
W takich branżach, jak turystyka, logistyka i transport czy motoryzacja, proces restrukturyzacji będzie raczej głęboki. I to jest to ryzyko, które banki będą brały pod uwagę – ocenia prezes ZBP i dodaje, że raczej nie należy się martwić o segment kredytów mieszkaniowych: wartość udzielonego finansowania kredytów może być o kilka miliardów złotych mniejsza niż w ubiegłym roku, ale ubiegły rok był rekordowy.