Żeby pomóc zrozumieć to zagrożenie przygotowaliśmy krótki "przewodnik po WIBORze". Oto on:
Czym jest WIBOR?
Banki pożyczają pieniądze nie tylko firmom i klientom indywidualnym. Pożyczek udzielają też sobie nawzajem. I także są one oprocentowane. Tym oprocentowaniem jest właśnie stopa WIBOR.
Często mówi się o WIBORze trzymiesięcznym, albo sześciomiesięcznym. W tym przypadku chodzi o czas, na jaki taka międzybankowa pożyczka jest udzielana. A więc jeśli dziś WIBOR trzymiesięczny wynosi 1,72 proc. to znaczy to, że bank otrzymujący od innego banku pożyczkę na trzy miesiące musi mu zapłacić odsetki w wysokości 1,72 proc. Z tego powodu stopa WIBOR jest nazywana ceną pieniądza na rynku. Jest ona ustalana w oparciu o te same zasady, co ceny towarów. Im więcej pieniędzy w bankach (inaczej: im większa płynność), tym cena pieniądza jest niższa. I odwrotnie, jeśli banki potrzebują gotówki (bo np. udzielają bardzo dużo kredytów), to cena pieniądza – a więc WIBOR – rośnie.
Do czego służy WIBOR?
Skoro banki wiedzą, po ile jest pieniądz na rynku międzybankowym, to nic dziwnego, że stosują ją również do innych transakcji, tych, które przeprowadzają ze swoimi klientami. To dość prosty mechanizm: jeśli bank pożycza od innego banku np. 1 mln zł i płaci za to 1,72 proc. odsetek, to potem udzielając kredyt oprocentowuje go na 1,72 procent – by wyjść na swoje – i doliczy jeszcze do tego swoją marżę – żeby zarobić. Do tego właśnie służy WIBOR: jest bazą do ustalania oprocentowania kredytów i wielu innych instrumentów finansowych. I jego zastosowanie jest powszechne. Samych kredytów mieszkaniowych oprocentowanych według schematu "WIBOR plus marża" jest niemal 300 mld zł. Do tego trzeba jeszcze dodać obligacje Skarbu Państwa i papiery dłużne emitowane przez firmy i samorządy (prawie 250 mld zł) i ogromny rynek instrumentów finansowych, na którym zaangażowani są inwestorzy zagraniczni, wart prawie 1,4 bln złotych.
Czy z WIBOR-em jest coś nie tak?
To właśnie ta powszechność stosowania w gospodarce przesądza o dużym znaczeniu WIBOR-u. Dlatego powinien on być, jak żona Cezara: poza wszelkim podejrzeniem. Czyli rzeczywiście odzwierciedlać cenę pieniądza na rynku. Sęk w tym, że dziś najczęściej używane WIBOR-y – czyli trzymiesięczny i sześciomiesięczny – nie są efektem zawieranych przez banki transakcji, a wynikają z deklaracji, jakie banki składają banki biorące udział w kwotowaniach WIBOR-u. Bo już od dawna banki nie pożyczają sobie pieniędzy na dłużej, niż jedna noc. To spadek po kryzysie finansowym z 2008 r., który wzajemne zaufanie instytucji finansowych wystawił na ciężką próbę. Dziś kwotowania WIBOR-u przypominają trochę sytuację, w której sprzedający samochód umawia się z zainteresowanym, że może mu sprzedać auto za – na przykład – 50 tysięcy złotych. Ale do transakcji jednak nie dochodzi. W sumie można powiedzieć, że samochód kosztuje 50 tysięcy, ale to tylko cena umowna, a nie transakcyjna.
Dlaczego UE każe nam zmienić WIBOR?
Taki sposób ustalania WIBOR-u – czyli na podstawie deklaracji banków, a nie transakcji – nie przejdzie po 1 stycznia 2020 r. Bo zwyczajnie nie będzie zgodny z unijnym prawem. Dlaczego? Po serii skandali z manipulowaniem stopami EURIBOR i LIBOR w UE przyjęto regulację, która jasno określa, jak ma wyglądać ustalanie nowych stawek referencyjnych. Podstawowa zasada: muszą być faktyczne transakcje. A jeśli już dopuszczamy kwotowania, to w dalszej kolejności i porządnie uzasadnione. Stawki ma pilnować specjalnie w tym celu powołany administrator, który musi opracować metodologię jej wyliczania i uzyskać od nadzoru finansowego specjalną licencję dla niej.
Jak przebiegają prace nad nowym WIBOR-em ?
Choć WIBOR-em nigdy nikt nie manipulował to Polska, jako członek UE, musi wypełnić unijne standardy. Od nowego roku oprocentowanie kredytów, czy obligacji będzie musiało mieć nową podstawę.
Opracowywaniem "nowego WIBOR-u" zajmuje się GPW Benchmark, spółka zależna od Giełdy Papierów Wartościowych. To ona ma status administratora i jej zadaniem jest uzyskanie licencji w Komisji Nadzoru Finansowego. Ale prace metodologią stawki idą jak po grudzie, bo propozycje przedstawiane przez GPW Benchmark nie podobają się wszystkim instytucjom odpowiedzialnym za porządek na rynku finansowym. Nosem kręcą przede wszystkim w Narodowym Banku Polskim, eksperci NBP boją się bowiem, że najważniejszy pomysł GPW Benchmark – by nowy WIBOR nadal można było w ostateczności ustalać na podstawie dobrze uzasadnionych deklaracji banków – nie będzie spełniać unijnych wymogów. I koniec końców Polska zostanie bez stawki referencyjnej.
Z kolei bankom komercyjnym nie podoba się to, czemu sprzyja NBP, czyli pomysł, by "nowy WIBOR" był ustalany na podstawie oprocentowania depozytów zbieranych przez banki od firm, czy instytucji finansowych. Dla bankowców taki wskaźnik nie byłby żadną ceną pieniądza, bo – jak mówią – rynek depozytów instytucji finansowych jest zbyt mały, a z kolei oprocentowanie lokat firm jest ustalane indywidualnie i zwykle jest elementem szerszej oferty. Trudno więc mówić i jakieś cenie wynikającej z popytu i podaży. I – co ważniejsze – nie będzie ciągłości między dziś stosowanym WIBOR-em i nowym, bo to byłyby zupełnie inne stawki.
Co się stanie, jeśli nowego WIBOR-u nie będzie?
Niezależnie od tego, kto ma rację w tych sporach fakt jest następujący: prace nad nowym WIBOR-em buksują w miejscu. A czasu jest coraz mniej. Polska ryzykuje , że po 1 stycznia 2020 r. nie będzie miała jak wyliczać oprocentowania kredytów w złotych.
Konsekwencje? Najkrótsza odpowiedź: ogromny chaos na rynku, będący skutkiem na przykład fali pozwów klientów przeciwko bankom . No bo na jakiej podstawie taki bank miałby wyliczać odsetki od udzielanych kredytów? Pozwy to całkiem realny scenariusz również w przypadku zaburzenia ciągłości między starym WIBOR-em a nowym. Bo gdyby się okazało, że nowa stawka nie jest ceną pieniądza na rynku, to jak ją stosować do starych umów, w których jest to wyraźnie zapisane?
Inne zagrożenie to gremialne odwrócenie się inwestorów zagranicznych od polskiego rynku, tak aktywnych dziś choćby na rynku instrumentów pochodnych, gdzie WIBOR odgrywa dużą rolę. To z kolei pociąga za sobą bardzo duże szkody wizerunkowe, których nie da się przeliczyć na pieniądze.
Zagrożenie jest na tyle poważne, że oficjalnie ostrzega przed nim Komitet Stabilności Finansowej, o czym mówił ostatnio prezes NBP Adam Glapiński.