NBP zarabia przede wszystkim na operacjach na rezerwach walutowych. Rezerwy to w 80 proc. papiery wartościowe, gotówka i lokaty to 6–7 proc., reszta to m.in. złoto i rozliczenia z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Skoro to papiery wartościowe przeważają w strukturze rezerw, to NBP osiąga zyski głównie wtedy, gdy cena kupowanych przez niego papierów wartościowych rośnie. Tak było w 2011 r., gdy stopa zwrotu z rezerw liczona w walutach instrumentów (czyli bez przeliczenia na złote) wyniosła 3,5 proc. Przede wszystkim dzięki dużym spadkom rentowności obligacji na rynkach światowych.
Jednak bank centralny zarabia też, przeliczając wartość tych inwestycji na złote. Im złoty słabszy, tym lepiej, bo wartość rezerw wzrasta. Dzięki osłabieniu złotego w 2011 r. o ponad 15 proc. względem dolara i o 11 proc. w stosunku do euro stopa zwrotu z rezerw liczona w złotych wyniosła niemal 18 proc. NBP osiągnął 8,6 mld zł zysku. Z tego 8,2 mld zł trafiło do budżetu.
W 2012 r. rentowność obligacji nadal spadała (np. dla dziesięcioletnich papierów niemieckich zmalała z 1,82 proc. do 1,31 proc.), ale złoty już nie tracił na wartości. Wobec euro zyskał prawie 7,5 proc., względem dolara ponad 9 proc.
Ekonomiści zgodnie twierdzą, że budżet ma prawo oczekiwać w tym roku wpłaty z banku centralnego, ale na powtórkę wyników z ubiegłego roku nie ma większych szans. Ostrożnie wpływy z NBP policzył też rząd, wpisując do budżetu wpłatę z banku centralnego na poziomie 401,9 mln zł. Ta wpłata może być trochę wyższa, rzędu 0,8–1 mld zł, ale tak dużej niespodzianki jak rok temu raczej nie będzie - mówi Grzegorz Maliszewski z Banku Millennium.
Reklama
Co to oznacza? W tym roku pieniądze NBP nie zrekompensują ubytku w dochodach podatkowych budżetu, jak to się stało przed rokiem. Kwota 8,2 mld zł z banku przynajmniej w części zasypała 13-miliardową dziurę we wpływach z VAT. Nasi rozmówcy są przekonani, że tegoroczny budżet będzie miał kłopoty, bo napisano go na podstawie optymistycznych założeń wzrostu gospodarczego (2,2 proc.).
Reklama
Maciej Reluga, główny ekonomista Banku Zachodniego WBK, szacuje ubytek w tegorocznych dochodach na 15–20 mld zł. Rząd będzie próbował powetować to wpływami niepodatkowymi, jak zysk NBP czy dywidendy ze spółek, i przesunięciem wydatków – przekonuje. Zastrzega, że mówienie o konieczności nowelizacji budżetu uważa za przedwczesne. Choćby dlatego, że nie znamy jeszcze wyników spółek Skarbu Państwa za ubiegły rok, a to od nich będzie zależała wielkość wpłacanych dywidend. Rząd zaplanował je na 5,9 mld zł.
Grzegorz Maliszewski jest bardziej ostrożny w szacunkach ubytku dochodów (10–12 mld zł), ale podkreśla, że to wyliczenia sporządzone przy przyjęciu umiarkowanego scenariusza dla gospodarki na ten rok. Zakłada on m.in. stabilizację popytu krajowego, wzrost PKB o 1,4 proc. i inflację na poziomie 2 proc. Rząd będzie miał ograniczone pole manewru w przesuwaniu czy cięciu wydatków. Nowelizacja jest prawdopodobna i wiele będzie zależało od tego, czy w połowie roku w gospodarce będą widoczne jakieś symptomy ożywienia. Jeśli nie, straty w dochodach będą nie do odrobienia - mówi ekonomista z Banku Millennium.