Do końca roku może nie być już przetargów na bony skarbowe. Resort finansów odwołał ostatni przetarg i jak mówi nam wiceminister finansów Dominik Radziwiłł – kolejnych może nie być. Ponieważ resort zrealizował już blisko trzy czwarte potrzeb pożyczkowych, ma dosyć dużą swobodę wyboru papierów, które chce sprzedać. "Przez to, że już sfinansowaliśmy tak dużą część długu, na pewno z czegoś się wycofamy – albo z przetargów na krótkie papiery dłużne – to scenariusz który byśmy preferowali – albo w ogóle nie będziemy emitowali dłuższych. Bo jeśli dojdzie do kryzysu, rynki mogą być zainteresowane tylko krótkimi" - mówi wiceminister finansów.
Od lutego rentowność naszych papierów skarbowych szła w dół. W tym czasie resort sprzedał na rynkach dużą część tegorocznego długu. Oprocentowanie obligacji pięcioletnich spadło w ciągu trzech miesięcy o 34 punkty bazowe do 5,447 proc., a dwuletnich o blisko 15 punktów – do 4,836. Ale od ponad tygodnia oprocentowanie idzie w górę. To między innymi efekt niepewnej sytuacji w Grecji, a także podwyżek stóp procentowych w Polsce. Na spadki rentowności, zwłaszcza obligacji o krótszej zapadalności, raczej nie mamy co liczyć.
"Mamy rentowności obligacji dwuletnich niewiele wyższe niż stopa referencyjna, która wynosi 4,50 proc., i możliwe kolejne podwyżki stóp pod koniec roku. Widać, że jest niewiele miejsca, aby rentowności mogły spaść. Jeśli można na to liczyć, to raczej na papierach dłuższych" - mówi Piotr Żółtowski z Banku BPH. A ponieważ rzeczywiste potrzeby pożyczkowe mogą być niższe dzięki dobremu wykonaniu budżetu i wpłacie zysku z NBP, to resort zapowiada bardzo elastyczną strategię podaży długu do końca roku.
To znaczy, że może przeczekać najgorszy okres, jeśli nastąpi kryzys, i pożyczać wtedy, gdy będzie się to bardziej opłacać. "Rząd może zmniejszyć podaż w tym roku albo pod koniec roku zacząć refinansować dług z przyszłego roku. Taką operację przeprowadził pod koniec 2010 r." - mówi Piotr Żółtowski.
Reklama
To bardzo prawdopodobne, bo budżet na przyszły rok przewiduje rekordowe potrzeby pożyczkowe brutto – 185 mld zł. To efekt spłaty długu, który był zaciągany w środku kryzysu. Gdyby choć część tych zobowiązań rząd obsłużył już w tym roku na korzystniejszych warunkach, byłoby to spore ułatwienie w realizacji przyszłego budżetu. A ten – to już praktycznie pewne – zostanie uchwalony dopiero przez kolejny parlament.
Reklama
Związkowcy i pracodawcy nie dogadali się w komisji trójstronnej w sprawie jego szybszego zaopiniowania, więc konsultacje będą biegły rytmem wyznaczonym przez ustawę o komisji. Choć eksperci związków i pracodawców opracowali wstępnie osiem postulatów, które miały być warunkiem zgody na przyspieszenie prac, to ostatecznie jednak nie ma jednomyślności. Wczoraj związki pokazały własne sześć punktów – to m.in. wymaganie od rządu, aby pokazał ścieżkę wzrostu minimalnego wynagrodzenia do połowy średniej krajowej oraz podwyżki w sferze budżetowej w 2012 roku. Pierwszy warunek jest nie do przyjęcia dla pracodawców, drugi dla rządu, więc porozumienia nie będzie. A to oznacza, że opinie o założeniach do projektu mogą spłynąć do końca lipca, a do samego projektu ustawy budżetowej jeszcze później.
Paradoksalnie NSZZ „Solidarność” wysłała opinię do projektu budżetu jeszcze w maju, umożliwiając tym samym szybsze prace, podobnie postąpiły BCC i PKPP Lewiatan. Ale Jacek Rostowski, minister finansów, nie chciał ryzykować prac bez zgody całej komisji. Nawet gdyby dostał ją teraz, to uchwalenie budżetu przed kampanią wyborczą nie wchodziłoby w grę.
Ale cel, jaki rząd zakładał, został zrealizowany – zaprezentował rynkom, że projekt jest zgodny z obietnicami złożonymi Brukseli w sprawie mniejszego deficytu. Zawarta jest w nim reguła budżetowa ograniczająca wzrost wydatków elastycznych i utrzymane zamrożenie płac w sferze budżetowej.