Sypie się rządowy plan uzdrawiania finansów państwa oparty głównie na cięciach OFE i regule wydatkowej dla samorządów. Bruksela i Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie wierzą w deklarowane przez resort finansów tempo obniżania deficytu, obniżają też nasze prognozy wzrostu gospodarczego. Mała jest szansa na uchwalenie przed wakacjami ustawy budżetowej. Złe wieści płyną też z rynku pracy – minister Jolanta Fedak przestrzega przed pogorszeniem sytuacji.
Ekonomiści jednym głosem nawołują rząd do strukturalnych reform. – Aby plan redukcji deficytu się powiódł, konieczne są odsztywnienie wydatków budżetu i ich cięcia – mówi Ryszard Petru, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich i członek Rady Monitorującej „DGP”. Petru jest przekonany, że rząd widzi zagrożenie i zaraz po wyborach przedstawi listę reform. W innym razie grozi nam obniżenie ratingu, czyli niższa ocena wypłacalności państwa, a to może rzucić nas na żer kapitału spekulacyjnego. Ceną byłyby gwałtowne obniżenie wartości złotego, podniesienie kosztów obsługi zadłużenia i podwyżka podatków. Tak powstałoby błędne koło – wyhamowanie i tak niewysokiego wzrostu gospodarczego i jeszcze większy deficyt.
Komisja Europejska i MFW w przeciwieństwie do resortu finansów uważają, że nie uda się nam uzyskać w przyszłym roku wzrostu PKB na poziomie 4 proc. Prognozują góra 3,8 proc. w 2012 r. To o tyle niepokojące, że Polska gospodarka powinna teraz odcinać kupony od dynamicznego rozwoju Niemiec, naszego głównego partnera handlowego (Eurostat podał, że wzrost ich PKB w I kw. wyniósł 4,8 proc. rok do roku) oraz planowanego na 2012 r. Euro. – Fundusz jest w prognozowaniu konserwatywny, ale rząd też powinien taki być – mówi nam Katarzyna Zajdel-Kurowska z MFW.
Pesymistyczne dane dotyczą też tempa obniżania deficytu sektora finansów publicznych. MFW i KE jednym głosem mówią, że wyniesie on w 2012 r. nie 2,9 proc. PKB, jak zakłada rząd, ale 3,6 proc. Nie spełnimy więc kryterium z Maastricht dotyczącego deficytu. Komisja uważa, że będzie on wyższy, bo sytuacja na rynku pracy nie będzie tak dobra, jak przewiduje rząd. Takie sygnały płyną też od rządu. Jolanta Fedak napisała do resortu finansów, że sytuacja na rynku pracy nie napawa optymizmem i jeśli nie będzie więcej pieniędzy na aktywizację bezrobotnych, to wskaźnik bezrobocia na koniec roku wyniesie nie – jak szacuje resort finansów – 10,9 proc., ale aż 12,8 proc. Do końca roku zamiast ubywać bezrobotnych, przybędzie ich około 40 tys. A to dodatkowy cios w plan redukcji zadłużenia – mniej osób bez pracy to niższe dochody zadłużonego ZUS i fiskusa oraz wyższe wydatki na pomoc.
Reklama
Zdaniem Komisji także elastyczności podatkowe, czyli przełożenie efektów wzrostu gospodarczego na dochody, nie będą tak znaczne, jak przewiduje rząd. Podobnie uważa MFW. – Zgadzamy się co do kierunku i tego, że skala redukcji deficytu jest duża, ale fundusz jest mniej optymistyczny od rządu – mówi nam Katarzyna Zajdel-Kurowska.
Reklama
Wszystko to, w połączeniu z ogromnie niepewną sytuacją za granicą, wskazuje, że rząd powinien mieć plan B, który wprowadzi po wyborach. Jeśli premier chce nas ustrzec przed poważnymi perturbacjami, powinien posłuchać wreszcie ekonomistów wariatów.