"Polska gospodarka jest, według naszych obliczeń, osiemnasta. Miejsce mojego kraju jest w G20" - mówił we wtorek podczas spotkania z Korpusem Dyplomatycznym Lech Kaczyński. I podkreślił: "To jest postulat prosty. Raz: wynikający z rozmiarów polskiej gospodarki. Dwa: wynikający z tego, że Polska jest największym krajem pewnego regionu i największym krajem, który przeżył pewną historię. Tą historią jest historia transformacji".
Jak poinformowało nas biuro prasowe Kancelarii Prezydenta, mówiąc o 18. miejscu, prezydent powoływał się na statystyki Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które mierzyło wielkość PKB według wartości nominalnych za 2008 rok.
Czy Polska rzeczywiście mogłaby zawalczyć o miejsce wśród światowej elity? Problem w tym, że poziom PKB nie jest faktycznym kryterium wejścia do grupy. Zamysł G20 jest bowiem taki, by w grupie znaleźli się przedstawiciele wszystkich kontynentów i regionalnych potęg. W efekcie w jej skład weszły takie kraje jak m.in. Arabia Saudyjska. Jest tam i Unia Europejska, choć należą do niej inni członkowie G20 - Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i Francja.
Jednak zdaniem ekonomisty prof. Witolda Orłowskiego to, że należymy do Unii, a Unia do G20, jest główną przeszkodą, by Polska mogła walczyć o miejsce w tej grupie. "Jesteśmy uważani za kraj, który jest obecny pośrednio w G20" - podkreśla prof. Orłowski. Jednak faktem jest, że Hiszpania i Holandia, które formalnie do grupy nie należą, na dwa ostatnie szczyty G20 dostały specjalne zaproszenia. A Polska nie. "Hiszpania i Holandia miały mocniejsze argumenty niż Polska. Bo nie tylko poziom PKB. Oba państwa odgrywają w światowej gospodarce dużą rolę dzięki aktywności inwestycyjnej" - tłumaczy prof. Orłowski.
czytaj dalej
Zasiadanie w G20 to niewątpliwy prestiż. Gdyby Polska dostała zaproszenie do grupy, mogłaby się czuć naprawdę wyróżniona. Ale eksperci nie mają złudzeń: na tym prestiżu by się skończyło. Orłowski mówi wprost, że w G20 liczą się tylko głosy największych graczy. Podobnie uważa były wiceminister finansów w rządzie Donalda Tuska prof. Stanisław Gomułka. "G20 to raczej wyłącznie prestiż. Są to spotkania konsultatywne. Podstawowe decyzje i tak są podejmowane albo przez USA, albo przez Unię" - ocenia ekonomista z BCC. Według prof. Gomułki, przywódcom w dużej mierze zależy, by pojechać na szczyt ze względów czysto propagandowych. "Przywódcy uważają, że zyskują coś w oczach wyborców, jak się spotykają z innymi przywódcami, że o czymś decydują, że próbują rozwiązać ważne światowe problemy" - podkreśla prof. Gomułka. Zastrzega jednak, że nie deprecjonuje znaczenia G20. Ale uważa, że nie warto starać się w niej znaleźć za wszelką cenę. Podobnie jak Orłowski jest zdania, że Polska może próbować się starać, by przynajmniej bywać zapraszana na szczyty.
Eksperci przestrzegają, by w szacowaniu szans Polski na wejście do G20 nie wierzyć ślepo rankingom PKB. Powód: kryzys ekonomiczny. To recesja w innych krajach mogła spowodować awans Polski w rankingach. Nie oznacza to jednak, że utrzymamy tak wysokie miejsce w kolejnych latach.
Z kolei były szef MSZ Dariusz Rosati twierdzi, że naszą nieobecność w G20 zawdzięczamy Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim. "Trzeba było o to walczyć wcześniej, argumentując, że jesteśmy regionalną potęgą. Ale polityka prezydenta Kaczyńskiego nie sprzyjała temu, by inne kraje nas wspierały jako regionalną potęgę. My raczej byliśmy taką samozwańczą regionalną potęgą" - mówi. Zdaniem Rosatiego dzisiejsza troska prezydenta o to, by Polska znalazła się w G20, to "działanie pozorne". "Prezydent cierpi w tej chwili na brak jakichś sensownych tematów, w których mógłby wykazać się troską o pozycję międzynarodową Polski" - krytykuje były szef MSZ.