Aleksandra Dobosz: Najprzyjemniejszy dzień w pracy?

Mariusz Staniszewski: Co jakiś czas udaje mi się w firmie zmieniać moją pozycję zawodową, a takich bardzo przyjemnych dni było już kilka. Ale i na co dzień nie brakuje przyjemnych chwil wynikających z drobnostek. W ubiegłym roku największą radość sprawiła mi nagroda Marketu Roku, przyznawana hali, która osiąga największy wzrost obrotów. Mój market okazał się również najbardziej innowacyjny w sieci Media Markt, czyli dostaliśmy kolejną statuetkę do kolekcji.

Reklama

Praca sprawia panu dużo radości?

Już prawie 10 lat pracuję w sieci Media Markt – w tym roku firma obchodzi 10. rocznicę funkcjonowania w Polsce. Gdyby praca nie dawała mi satysfakcji, na pewno tyle lat bym tu nie wytrzymał.

Jak trafił pan do firmy?

Szczęśliwy przypadek. Firmy zupełnie nie znałem. To był początek ekspansji tej sieci w Polsce. Szukałem pracy, złożyłem podanie i zostałem przyjęty. Co prawda interesowało mnie stanowisko kierownicze, ale akurat nie było takiego. Zaproponowano mi pracę doradcy klienta, natomiast już po dwóch czy trzech miesiącach zostałem wybrany na kierownika działu rtv.

To była pana pierwsza praca?

Reklama

Zaczynałem jako akwizytor i przedstawiciel handlowy. Te zajęcia pozwalały mi zaocznie studiować. Natomiast praca w Media Markt jest moją pierwszą poważną pracą na etacie.

Trudno było ją dostać?

Moim atutem było to, że wcześniej miałem trochę doświadczenia związanego ze sprzedażą. Poza tym wywarłem na osobie rekrutującej dobre wrażenie. Myślę, że spodobało się to, że miałem jasno określony cel, nie ukrywałem, że będę dążył do zdobycia kierowniczego stanowiska.

Czyli warto mieć od początku zaplanowaną ścieżkę kariery?

Warto mieć dokładnie wytyczone cele. Bardzo pomógł mi fakt, że mojej przygoda w Media Markt zaczęła się, gdy ta sieć wchodziła do Polski. Pierwszy market powstał w październiku 1998 roku w Czeladzi, chwilę później – na początku 1999 roku – zostałem pracownikiem działu sprzedaży w sklepie w Poznaniu. I tak od sprzedawcy, poprzez kierownika grupy towarowej, kierownika działu, szefa sprzedaży, w końcu w 2004 roku dotarłem do funkcji dyrektora zarządzającego nowo otwieranej w Poznaniu największej w Polsce placówki Media Markt.

Jak kolejne awanse przyjmowali pana współpracownicy?

Nigdy się nie spotkałem z zazdrością czy zawiścią, przynajmniej nie bezpośrednio. Może dlatego, że lubię się dzielić z innymi moją wiedzą i zdobytym doświadczeniem. Sam wyszkoliłem kilkanaście osób, które pracują teraz na menedżerskich stanowiskach.

Jak pan myśli – co sprawiło, że przełożeni docenili pana?

Pewnie trzeba by o to zapytać mojego szefa. Na pewno byłem dobrym sprzedawcą, bo świadczyły o tym moje wyniki. Ważne są też cechy charakteru. Przede wszystkim jestem konsekwentny. Z pewnością mogę też zaliczyć się do osób ambitnych, nastawionych na sukces. Do tego jestem spokojny, zrównoważony i bardzo angażuję się w pracę. Zawsze jest też potrzebna odrobina szczęścia.

Czy ma pan receptę na zrobienie kariery?

Na pewno warto być ambitnym, wyznaczać cele i do nich dążyć, nie bać się odpowiedzialności. Myślę, że nie bez znaczenia jest też to, do jakiej firmy się trafi. Ważny jest sposób zarządzania ludźmi, polityka personalna firmy. W mojej firmie polityka ta opiera się na awansach wewnętrznych. Firma nie ściąga osób na stanowiska kierownicze z zewnątrz, tylko promuje własnych pracowników.

Jaki styl zarządzania pan sam preferuje?

Jestem wymagającym dyrektorem z ludzką twarzą, czyli szefem otwartym na pracowników. Nie izoluję się, drzwi do mojego gabinetu zawsze są otwarte. Pracownicy wiedzą, że mogą do mnie przyjść, porozmawiać o swoich problemach, zarówno zawodowych, jak i osobistych. I często to robią.

Jaki powinien być dobry szef?

Dobry szef ceni pracowników, pozwala im się wykazać i potrafi ich zmotywować. I w moim zespole tak właśnie to wygląda. Traktuję moich współpracowników tak, jak chciałem być traktowany, kiedy byłem sprzedawcą. Jestem zwolennikiem teorii, że gwiazdą nie jest szef, a zespół.

Co w firmie najbardziej się panu podoba?

Samodzielność. Media Markt jest spółką komandytową, dyrektor każdego marketu samodzielnie prowadzi politykę handlową, cenową, marketingową i personalną.

Taka samodzielność wiąże się jednak z odpowiedzialnością i dużym stresem?

Praca rzeczywiście jest stresująca, ale ten stres tak naprawdę jest pomocny, bo mobilizuje. Prowadzenie marketu to wiele różnych zadań. Zdarza się, że dostawa nie dociera na czas, bywają nietrafione zakupy produktów czy nieudane akcje, ale to wszystko składa się na codzienność. Przynajmniej nie jest nudno.

Jakie widzi Pan inne dobre strony tej pracy?

Nie ma stagnacji, mogę ciągle się rozwijać. Ciągle uczę się czegoś nowego, przez cały czas mam kontakty z bardzo różnymi klientami. Nie przychodzę tu tylko po to, żeby posiedzieć sobie za biurkiem i pokierować ludźmi. Doceniam bagaż doświadczeń, które wyniosłem, pracując na różnych stanowiskach.

Co uważa pan za największy sukces do tej pory?

To, że przy tak czasochłonnym zajęciu potrafiłem zachować harmonię pomiędzy pracą, z której czerpię ogromną satysfakcję, i udanym życiem prywatnym. W firmie spędzam około 10 godzin, dzień w dzień. Zdarza się, że pracuję też w soboty i niedziele. Ale cały wolny czas, który udaje mi się wygospodarować, przeznaczam dla rodziny. Wtedy ster przejmują żona i 10 letni syn. Idziemy np. do kina, na film, który wybiera dziecko, albo organizujemy – właściwie żona organizuje – wspólny wyjazd za miasto.

Co pana motywuje do pracy?

Oczywiście ważne są pieniądze, ale nie da się wykonywać powierzonych zadań wyłącznie dla kasy. Przede wszystkim trzeba lubić to, co się robi. Ja lubię współpracować z ludźmi, a to zapewnia moja praca. Poza tym przyjemnie jest obserwować rozwój pracowników. Jestem zadowolony i mam satysfakcję z pracy.